Wisiał przybity mocno, mocno do drzwi i marzł, marzł tak, że w czasie długich zimowych nocy sople lodu zwisały z jego żelaznego, potężnego nosa. A gdy przyszło lato i gorące, upalne dni – wielki, wspaniały nos rozgrzewał się pod żarem słońca i piekł okropnie. Nie dość tego. Pierwszy lepszy listonosz, pierwszy lepszy chłopak odnoszący do pałacu listy lub przesyłki targał bez litości za wielką rączkę od dzwonka.
A gdy książę z księżną małżonką wracali do domu z przechadzki, książę zauważył zmianę, jaka zaszła w bramie. – Patrz – zwrócił się do swej żony – założono nową rączkę do dzwonka. Ciekawa rzecz, ta głowa przypomina mi rysy naszego odźwiernego! Znowu go nie ma w bramie, tego wiecznie podpitego włóczykija!
Innym razem zajęła się nową rączką od dzwonka posługaczka pałacowa. Przyszła i szorowała nos Gburiana piaskiem i popiołem długo, długo, póki nie zaczął się pięknie świecić i błyszczeć w promieniach słońca. A gdy przyszła na świat mała siostrzyczka Angeliki, obwiązano żelazną głowę starą ścierką mocno, bardzo mocno. Raz znowu w nocy podochoceni przechodnie zapragnęli zemścić się na nieznośnej głowie, która na nich wybałuszała szkaradne ślepia, i pokiereszowali łeb Gburiana porządnie scyzorykami i laskami. Wreszcie księżna kazała pewnego razu całe drzwi przemalować. Malarze smarowali brzydką, kleistą i cuchnącą farbą całą głowę – szast-prast po nosie, po oczach, po ustach, aż umalowali ją całkiem na kolor jasnozielony.
Wierzajcie mi, Gburiano miał za swoje! Żałował też nieraz gorzko, że tak brzydko dawniej postępował, że tak ciężko obraził Czarną Wróżkę. W pałacu nikt się o jego zniknięcie nie zatroszczył, własna jego żona ani zapytała o niego.
Kłócił się z nią przecież zawsze i uciekał do szynkowni spijać piwo, a że długów miał wyżej uszu, sądzono powszechnie, że drapnął do Australii lub do Ameryki spróbować szczęścia w innej części świata. Skoro zaś książę z księżną zasiedli na tronie jako królewska para Paflagonii i opuścili swój dawny dom – wszyscy zapomnieli najzupełniej o dawnym, wielkim i niegrzecznym odźwiernym Ich Książęcych Mości, którego żałośnie wykrzywiona głowa widniała na dębowej bramie pałacu.
Jednego pięknego dnia, kiedy księżniczka Angelika była jeszcze malutką dziewczynką, guwernantka jej, wielce szanowna pani Gburia-Furia, wyprowadziła ją na przechadzkę do wspaniałych królewskich ogrodów. Gburia-Furia osłaniała starannie parasolką twarzyczkę księżniczki Angeliki przed palącymi promieniami słońca, aby uchronić jej delikatną cerę od piegów, a mała Angelika niosła w rączce smakowite ciasteczko z rodzynkami, przysmak, którym chciała uraczyć łabędzie hodowane licznie na stawach królewskiego parku.
Obie damy dochodziły już do brzegów stawu, gdy wtem przydreptała ku nim mała dziewczynka, jakiej nawet niemłode już i doświadczone oczy czcigodnej guwernantki nie oglądały jeszcze nigdy w życiu.
Było to maleńkie, milutkie stworzonko – ale w jakimż dziwnym, niezwykłym stanie! Dziewczynka wyglądała tak, jakby już Bóg wie jak długo nie była wcale czesana i myta. Prawdziwy las bujnych, gęstych włosów wichrzył się nad jej wybladłą twarzyczką.
Jej płaszczyk podarty był na strzępy, a na nóżkach miała jeden tylko, i to bardzo podarty trzewiczek.
– A cóż to za szkaradny brudas! – zawołała Gburia-Furia. – Kto cię tu śmiał wpuścić do ogrodu, obdartusie paskudny?
– Daj mi ciastecko – odezwała się mała dziewczynka. – Jestem baldzo, baldzo głodna…
– Głodna? Co to znaczy głodna? – zapytała Angelika, dając dziewczynce ciasteczko.
– Ach! Ach, księżniczko, jakże dobra, jak anielsko dobra jesteś – rzekła Gburia-Furia. – Spójrzcie tylko, Najjaśniejsi Państwo – tu zwróciła się do króla i królowej, którzy nadeszli właśnie w towarzystwie małego księcia Lulejki. – Spójrzcie na tego uroczego aniołka, na to wcielenie dobroci. Właśnie spotkałyśmy tutaj tę brudną małą nędzarkę, nie wiem, dlaczego straże dworskie nie ubiły na śmierć tego szkaradzieństwa, nie wiem, jakim sposobem przylazło to aż tutaj, i – raczcie tylko miłościwie spojrzeć, Dostojni Państwo – mój mały, słodki aniołek, moje cudne kochanie daje temu brudasowi swoje własne ciasteczko!
– Nie lubię wcale takich ciastek – rzekła Angelika.
– To nic, niemniej jesteś prawdziwym aniołem dobroci, księżniczko – ozwała się guwernantka.
– Rozumie się – potwierdziła Angelika. – A ty, mały brudasku, powiedz, czy nie jestem naprawdę śliczna?
Istotnie, księżniczka, uczesana starannie w długie wijące się loki i ubrana w najpiękniejszą w świecie sukienkę i najpiękniejszy w świecie kapelusz, wyglądała bardzo ładnie.
– Baldzo lićna, baldzo lićna – rzekła mała dziewczynka i poczęła zaraz radośnie dygać i tańczyć, i śmiejąc się, zajadała z wielkim smakiem ciastko. Ruchy jej były lekkie i zwinne, a cała postać niezwykle milutka; kręcąc się zgrabnie wkoło, przyśpiewywała ochoczo:
Doble ciasto ma lodzynki,
Więc wesołe lobię minki!
Król, królowa, Angelika i Lulejka śmiali się serdecznie. A mała tancerka, ciągle wirując, śpiewała:
Juz nie będę nigdy płakać,
Lubię tańcyć, śpiewać, skakać!
Naraz zniknęła w klombie kwiatów, lecz za chwilę już była z powrotem. Z róż i rododendronów uwiła śliczny wianuszek i tańczyła z nim tak zabawnie i uroczo przed królewską parą, że wszyscy byli zachwyceni maleńką znajdką, a zdumiona królowa zapytała:
– Powiedz nam, maleńka, skąd się tu wzięłaś? Gdzie twoja chatka? Jak się zwie twoja mamusia?
A dziewczynka odpowiedziała zaraz:
Nie ma matki, nie ma chatki,
Nic nie miałam, nie mam nic!
Uciekałam – uciekałam,
Nie wiem nic i nie mam nic!
Jedna lwica miła —
Mlećkiem mnie kalmiła —
Miała jeście lwica ta
Lwiątka miłe – ślicne dwa —
Nie ma lwiątek – nie ma nic,
Nie mam nic i nie wiem nic!
Wyśpiewując tak, maleńka nie przestała ani na chwilkę tańczyć i przytupywać nóżkami, na których widniał tylko jeden podarty trzewiczek. Wszyscy obecni ubawili się tym widokiem znakomicie. W końcu Angelika zwróciła się do królowej: – Moja mamusiu – rzekła – wszystkie moje zabawki już mi się dawno znudziły, papuga, którą lubiłam, uciekła właśnie wczoraj z klatki, więc pozwól mi, mamusiu, zabrać do domu tego śmiesznego brudaska; dam jej kilka starych sukienek i… uśmieję się z niej nieraz wyśmienicie.
– Wielkoduszna istota, wcielenie dobroci – westchnęła Gburia-Furia, wznosząc oczy ku niebu.
– Ach, mam kilka sukienek, których nie cierpię – mówiła Angelika – a ta mała może być moją służącą. No, mały brudasie, pójdziesz do mnie na służbę, co?
Dziewczynka klasnęła w rączki z uciechą i zawołała:
– Ci pójdem? Pójdem! Pójdem! Taka ładna cięznićka! Pewnie obiad dośtanę i siukienki! Pójdem!
I znowu śmiali się wszyscy – a potem zabrano dziewczynkę do królewskiego pałacu. Gdy ją umyto, uczesano i ubrano w sukienki księżniczki, maleńka wyglądała zaraz inaczej; okazało się, że jest może nawet ładniejsza od Angeliki. Oczywiście, księżniczka tego nie zauważyła. Nie mogło jej się pomieścić w głowie, nie umiała nigdy nawet pomyśleć, że mógłby się znaleźć na świecie ktoś równie ładny, dobry i mądry jak ona sama. Czcigodna Gburia-Furia, bojąc się, aby malutka służąca nie wbiła się w dumę i nie zapomniała nigdy o tym, w jaki to sposób dostała się do fraucymeru księżniczki, schowała jej podarty płaszczyk i jedyny zniszczony trzewiczek do dużego szklanego pudła, a na pudle przylepiła kartkę z napisem:
„Ubranie małej znajdy, Rózi, którego używała, zanim za nadzwyczajną łaską i dobrocią Jej Królewskiej Wysokości, księżniczki Angeliki, powołana została do służby przy jej osobie.”
Czcigodna dama dopisała jeszcze na kartce datę całego zdarzenia i starannie pudło zamknęła.
Czas jakiś Rózia była ulubienicą księżniczki.
Śpiewała, tańczyła, deklamowała swoje wierszyki, aby tylko swoją nową panią zabawić. Jednakowoż niedługo potem podarowano księżniczce bardzo zabawną małpkę, potem znowu maleńkiego, ślicznego pieska, wreszcie nową, wspaniałą lalkę, a wtedy księżniczka zapomniała o Rózi i nie troszczyła się wcale o to, co się z nią dzieje. Rózia, osamotniona, posmutniała bardzo i już nie śpiewała swoich zabawnych wierszyków, widząc, że nie ma ich kto słuchać. Gdy podrosła, mianowano ją nadworną służącą księżniczki. Nie pobierała żadnej pensji, a jednak zręcznie i ochoczo spełniała swoje obowiązki.
Raniutko była już na nogach, kładła się spać ostatnia – zawsze była pod ręką, zawsze pamiętała o wszystkim. Nikt tak szybko jak ona nie umiał uprzątnąć pokoju, naprawić sukni, upiąć włosów i zakręcić papilotów księżniczce. Z uśmiechem spełniała każde polecenie i znosiła każdy kaprys swej pani. Nigdy nie widziano jeszcze na dworze tak miłej panny służącej.
Kiedy księżniczka wyrosła na dużą pannę – wyrosła także i Rózia. Księżniczka zaczęła bywać na balach i zabawach, Rózia zaś zostawała zawsze w domu i oddawała pani swej tysiące usług. Najpiękniejsze suknie księżniczki, budzące podziw powszechny, były dziełem jej małych, pracowitych rączek. Szyjąc i haftując, przysłuchiwała się z największą uwagą wykładom profesorów, którzy codziennie odbywali lekcje z Angeliką. Ale gdy Rózia chciwie łowiła każdy wyraz padający z ust uczonych mężów, księżniczka poziewała ukradkiem albo myślała o najbliższym balu. Lekcje tańca brały dziewczynki razem: muzyce przysłuchiwała się Rózia ze szczególnym zajęciem i w nieobecności Angeliki grała z wielkim zapałem ćwiczenia i zadane do nauczenia utwory. Tak samo było z nauką rysunków, to samo z językiem włoskim, francuskim i innymi językami; uczyła się ich, słuchając nauczycielek Angeliki. Strojąc się na bal, mówiła księżniczka: – Mogłabyś też, Róziu, wykończyć wieczorem rysunek mój na jutrzejszą lekcję. – Dobrze, proszę panienki – odpowiadała z radością Rózia i natychmiast zabierała się do roboty. Tylko że nie kończyła zadań i rysunków Angeliki, ale robiła je na nowo. Pewnego razu, na przykład, profesor rysunków kazał księżniczce narysować głowę rycerza. Otóż rysunek „zaczęty” przez księżniczkę wyglądał mniej więcej tak7:
a „dokończony” przez Rózię tak:
a kto wie, czy jeszcze nie był piękniejszy. Naturalnie Angelika podpisała pod nim swoje imię, a cały dwór, nie wyłączając króla i królowej, zdumiewał się i unosił nad zdolnościami księżniczki. Nikt się jednak bardziej nie zachwycał tym obrazkiem jak biedny Lulejka, który powtarzał wzdychając: – Ach, jaki geniusz z tej Angeliki!
Przykro mi bardzo, ale muszę powiedzieć, że i robótki księżniczki robiła za nią Rózia. A co jest najszczególniejsze, to to, że i sama Angelika, nie tknąwszy nigdy igły i naparstka, wyobrażała sobie, że to są jej własne prace, i przyjmowała pochlebstwa, pochwały i hołdy całego dworu. Wkrótce nabrała tak wysokiego mniemania o sobie, że zaczęła sądzić, iż na całym świecie nie ma dziewczęcia, które by jej mogło dorównać, i że nie znajdzie się nikt, kto by godzien był starać się o jej rękę. Małej służącej natomiast nikt nigdy nie chwalił, więc też nie wbiła się w pychę8, a będąc z natury dobrą, miłą i uprzejmą dzieweczką, od rana do nocy przemyśliwała tylko, czym by pani swojej zrobić przyjemność. Teraz już i wy pewnie zaczynacie sobie zdawać sprawę, że Angelika miała swoje przywary i bynajmniej nie była takim ósmym cudem świata, za jaki Jej Książęcą Mość poczytywano.
Бесплатно
Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно
О проекте
О подписке