Читать бесплатно книгу «Marysieńka Sobieska» Tadeusz Boy-Żeleński полностью онлайн — MyBook
image
cover

Tadeusz Boy-Żeleński
Marysieńka Sobieska

I. Zamiast przedmowy

Kiedy szanowna firma księgarska, podejmując cykl biografii historycznych, zaproponowała mi napisanie Marysieńki (Sobieskiej), myśl wydała mi się kusząca. Cóż za bogactwo materiału! Miłość Sobieskiego do pięknej Francuzki, jakaż to ciekawa powieść psychologiczna, podszyta romansem rycerskim, intrygą polityczną w wielkim stylu. Co za kontrasty: królewski płaszcz z gronostajów rzucony na zmiętoszone łóżko w Pielaskowicach czy w Jaworowie; Piast ożeniony z Celimeną1; pierwsza wielka ofensywa wpływów francuskich na Polskę, no i odsiecz austriackiego Wiednia jako finał tej dwudziestoletniej propagandy, skutecznej jak wszystkie propagandy… splot zagadnień jakże bogatych, pasjonujących, skomplikowanych. I ten uroczy barok, w jakim się kształtuje ów heroiczny poemat! Już, już, objawił mi się wąsal Sobieski jako pyzaty barokowy aniołek, to dmący w surmę zwycięstwa, to stulający buzię do pocałunku!

Ale równocześnie obległy mnie wahania. Znów być wymyślanym, i głupio wymyślanym! Tak bardzo nieprzyjazne jest u nas nastawienie ogółu do kogoś, kto szuka ludzkiej prawdy pod oficjalnym banałem! Tak mi się już przejadło czytać bzdury o pomniejszaniu wielkości i o „życiu ułatwionym”2! A jeżeli kiedy, to tutaj grozi niebezpieczeństwo, bo czyż Marysieńka nie wydaje się wcieloną małością Sobieskiego, personifikacją mniej chlubnych stron jego historii; czyż go ta Francuzeczka wciąż nie ściąga z pomnika za połę kontusza na ziemię? Ale gdyby się w tym rozpatrzyć, okaże się, iż wielkość z małością spojone są tu tak ściśle, że odgrodzić ich niepodobna, tak jak nie zdołali rozdzielić Sobieskiego z Marysieńką ci, co chcieli nie dopuścić jej do koronacji. Zatem, co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza.

Ani człowiek, ani nauka. A nauka bywa tu w kłopocie. Prof. Konopczyński stwierdza w Encyklopedii Akademii Umiejętności, że czasy Sobieskiego są szczególnie przez naszą historię zaniedbane. „Historycy – pisze – woleli nie tykać tej epoki, jakby bojąc się rozwiać historię o wielkim człowieku przez drobiazgowy wgląd w jego postępki”.

W istocie, jest to bohater szczególnie kłopotliwy. Wciąż go trzeba tłumaczyć, wciąż rozgrzeszać, znajdować dla niego okoliczności łagodzące. Wciąż się jak gdyby chowa… Ale to może dlatego, że go się bierze zbyt górnie. Wówczas Sobieski nudzi się i zmyka. A skoro go powiesić na ścianie między Chrobrym a Kościuszką, co chwila wyłazi z ramek, aby załatwić jakąś ludzką potrzebę. Łatwiej byłoby go może zrozumieć, gdyby się pogodzić z tym, że to, co się uważa za jego słabość czy skazę, było najistotniejszym motorem jego życia.

Sam Sobieski daje nam wskazówkę w tej mierze. Weźmy do rąk jego nieoszacowane listy do Marysieńki i zajrzyjmy pod r. 1667. Jesteśmy we Lwowie, w miesiącu wrześniu, w dobie rodzącej się wielkości hetmana, w najwspanialszym może momencie jego życia, tuż przed śmiertelnymi dniami, gdy Sobieski zamknie się ryzykownym manewrem w Podhajcach, aby ściągnąć na siebie przeważające siły nieprzyjaciela i pobić go na głowę. Ma wszystkiego 7000 wojska, a ciągnie na niego – tak donosi do Paryża Marysieńce – 100 000 Tatarów i 50 000 Kozaków. I równocześnie opisuje jej przygodę, jaka mu się w tej chwili zdarzyła z jej powodu. Nie było od niej listów, a gruchnęła tu wiadomość, że Marysieńka jest chora. Co się z nim stało pod wpływem tej wiadomości i co się z nim działo przez dwa tygodnie, to „wszystko miasto i cała Polska powie, bo nie masz tego dziecięcia, które by się nad nim nie użaliło”. Sam zachorował z żalu i niepewności, tak że bliski był śmierci. Towarzysze broni nie odstępowali go ani na chwilę; nacierali go gorczycą, wciąż mu serdeczną wódkę u nosa trzymali. Nie było kościoła, szpitala, więzienia, gdzie by się przez te dwa tygodnie nie modlono – za zdrowie Marysieńki. On sam kościoły ślubował ufundować, ślubował pościć o chlebie i wodzie w obozie. A patrząc na jego boleść, spowiednik jego, ksiądz Solski, płakał tylko – nad sobą i powtarzał: „Czemu ja tak Boga kochać nie mogę!”. Aż wreszcie przyszła wiadomość, że Marysieńka zdrowa, i – wszystko jak ręką odjął. Wstał i był zdrów. „Owo – kończy Sobieski – jest to taka i tak dziwna historia, o której wieki pisać będą mogły”.

Zauważmy: jest to bodajże pierwsza okoliczność, że Sobieski uczuł się postacią historyczną; uczuł, że wieki będą mogły pisać o jego przygodzie. I może miał rację. Bitew było w świecie bez liku, większych i mniejszych; ale taki list jak ów ze Lwowa 10 septembra3 roku 1667 był i będzie tylko jeden. Czytałem gdzieś aforyzm, który mnie zafrapował: mianowicie, że gdzie się biją dwie strony, tam jedna bywa zazwyczaj pobita, z czego niekoniecznie wynika, aby wódz przeciwnej strony był geniuszem. I Sobieski ma zapewne świadomość, że takich potyczek jak te, które dotąd staczał, były w historii tysiące; ale ma zarazem przeczucie, że taką przygodę miłosną jak jego niełatwo znalazłoby się w dziejach i że „wieki o niej będą mogły pisać”. Jak o tej Kleopatrze, która była jego ulubionym romansem.

Mogłyby – ale nie piszą, przynajmniej u nas. Nawet nie bardzo czytają. Wspomniałem listy Sobieskiego. Rozkoszna książka. Ale jak wydane! Przed osiemdziesięciu blisko laty, w ogromnym nieczytelnym tomisku – dziś rzadkość antykwarska – skastrowane przez wydawcę. A listy Marysieńki? Jeszcze gorzej; tych niewiele, które wydano drukiem, zgubiono w ogromnym tomie archiwalnych materiałów historycznych. O tyle słusznie, że kto wie, czy owe listy to nie jest dziś najwalniejszy materiał historyczny do Sobieskiego. W każdym razie czuje się tu człowiek na znacznie pewniejszym gruncie niż gdzie indziej. Bo coś mi się widzi, że gdy chodzi o nasz wiek XVII, okrutnie się zaczyna ziemia chwiać pod nogami pani Historii. Zwłaszcza wszystko co jest związane z historią militarną ówczesnej Polski. Niedawna dyskusja, z takim talentem i brawurą przeprowadzona przez Olgierda Górkę, na temat wojen kozackich jest tego przykładem. Przede wszystkim wczorajsza wojna4 stosunek do wojen w ogóle i do ich strony technicznej uczyniła czymś o wiele konkretniejszym – i krytyczniejszym – niż to było możliwe u książkowych uczonych patrzących na sprawy wojenne oczami zakamieniałych cywilów. Takie pojęcia jak możliwości mobilizacyjne i transportowe, aprowizacja, mapa sztabu generalnego, wątpliwa wartość dokumentarna komunikatów wojennych, wszystko to z naocznej rzeczywistości zaczęto przenosić wstecz i żywymi doświadczeniami oświetlać dawne dzieje. Ten i ów z historyków sam niedawno dowodził pułkiem czy batalionem na polu bitwy; z konieczności ma inne oko na te sprawy. Zaczęto poddawać krytyce tradycyjne cyfry „nawały wroga”, która stale przekraczała jakoby dwudziestokrotnie i więcej garstkę naszych rycerzy. Co więcej, raz wszedłszy na drogę sceptycyzmu, zaczął ciekawy historyk zaglądać do archiwów „pohańca5” i znalazł w nich, że tam znowuż bohaterska garstka Turków i Tatarów raz po raz opiera się przemożnej nawale Polaków. Taki był obustronny fason: a często chodziło o jedną i tę samą bitwę. I łatwo może się zdarzyć, że jaki spec od historii militarnej – nie ubliżając w niczym osobistej dzielności Sobieskiego – ujmie jedno zero z cyfry owych 150 000 podhajeckich nieprzyjaciół; ale najsroższy bodaj rewizjonista, przeczytawszy jego listy do Marysieńki, nie ujmie nic z jego miłości, tak jak nie ujmie nic z owych tysiąca czerwonych złotych, które na intencję ozdrowienia Marysieńki pan hetman polny obiecał „dać na dobre uczynki, tj. na murowanie oo. bonifratellów”, i z drugiego tysiąca czerwonych złotych „na dokończenie murów panien karmelitanek naszych bosych”, ani z tych dziewięciu kościołów, w których miało się odprawiać po dziewięć mszy przez dziewięć niedziel.

Rzecz prosta, iż pozycje te – i inne tym podobne – choć tak wzruszające, nie usprawiedliwiałyby naszego zainteresowania ową tak namiętnie kochaną kobietą. Ale mała jej rączka z przyległościami staje się niesłychanie interesująca przez transmisje dziejowe, które rozszerzyły jej teren operacyjny. Widzimy tę rączkę działającą z niezawodną precyzją w trudnym momencie rokoszu Lubomirskiego i wielkiej gry Marii Ludwiki, i w obu elekcjach, i w polityce zagranicznej króla Jana, i w szansach wyprawy wiedeńskiej. Różowy języczek Marysieńki jest raz po raz w wahaniach dziejowych języczkiem u wagi. Natrafiamy wciąż na jej buzię, wertując dokumenty archiwalne francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych (wydane przez naszą Akademię Umiejętności), korespondencję ambasadora Francji ze swoim ministrem, ba z samym Ludwikiem XIV. Wszędzie Marysieńka, jej ambicje, jej kombinacje, jej fochy, jej pretensje.

Wydawca listów Sobieskiego do Marii Kazimiery, Helcel, powiada, że nasz bohater traci na poznaniu go z tych listów. Ja bym sądził przeciwnie. Bo te fakty, które świadczą przeciw niemu, ukryć by się nie dały; wiadome są i skądinąd; ale dopiero te listy, w których zwierza ukochanej kobiecie swoje najpoufniejsze myśli, dają każdemu faktowi właściwe oświetlenie, a zwłaszcza właściwy styl. Ten styl zaczerpnięty częścią z serca, a częścią z francuskich romansów, które nasz Polak nie tylko czytał w obozie, ale wcielił je w czyn ze wspaniałym rozmachem, ta gra w Celadona i Astreę, w Sylwandra i Dianę, nie jest – jak często mówiono – śmiesznostką czy słabostką bohatera; wręcz przeciwnie, ten styl jest samą istotą jego odczuwania, jest dlań – w pewnym zwłaszcza momencie życia – rzeczywistością przesłaniającą mu wszystkie inne. I tylko w tym stylu da się pogodzić sprzeczności jego charakteru, a raczej postępków. Kiedy, pod datą 4 października 1667 r., z obozu w Podhajcach, czytamy pamiętny uniwersał, w którym przyrzeka – i nie ma w tych jego słowach żadnej przesady – „całość dobra pospolitego własnym zasłonić trupem, dając się in victimam miłey Oyczyźnie”, a wiemy skądinąd, że przez cały ten czas on, wielki marszałek koronny i hetman polny, prowadził targi z Wersalem, aby po narzuconej krajowi elekcji Francuza przehandlować swoje godności na tytuł marszałka Francji z dodatkiem francuskiego księstwa i miłej gotowizny i na zawsze wynieść się z Polski, wydaje się to jednym potworne, drugim niezrozumiałe; inni wreszcie wolą udać, że tego nie widzą. Ale kiedy tuż po zwycięstwie podhajeckim czytamy w jego liście do Marysieńki, że „Rzeczpospolita ma być za co obligowana Sylwandrowi” i kiedy, omawiając z żoną rokowania wersalskie, stale nazywa Wersal, wedle umownego klucza, palais enchanté (zaczarowany pałac) – zaczynamy wchodzić w jego sposób odczuwania. Zakon rycerski, którego Sobieski jest ozdobą, z tradycji swoich zawsze był po trosze międzynarodowy: alboż nie było wędrownych rycerzy, u których nie o to chodziło, gdzie i za kogo walczyli, ale czy walczyli dzielnie? On, Sylwander, oddał usługi Rzeczypospolitej, a teraz chce odebrać, wraz z Marysieńką, nagrodę – w „zaczarowanym pałacu”. Ani by się zawahał: ojczyzna jego jest tam, gdzie jest ona. Czyż nie mówi mu tego jego serce i czyż nie tak jest w romansach? Nie mierzmy patriotyzmu zwycięzcy podhajeckiego dzisiejszymi pojęciami, a oszczędzimy sobie przy jego historii wielu drażliwych momentów. To nie jest bohater z Sienkiewicza; a jeżeli ktoś powiedział, że psychikę Sobieskiego odmalował Sienkiewicz w Kmicicu, można by się na to zgodzić chyba z tą poprawką, że jego Oleńką-regalistką była – Marysieńka, co czyni charakterystykę naszego regalisty nieskończenie bardziej powikłaną… Zwłaszcza w czasie panowania Michała Korybuta.

Postacie naszych wielkich bohaterów rodzą w nas rozmaite uczucia. Tak np. Żółkiewski budzi w nas cześć, Batory grozę; Sobieski – z pewnością nie mniejszy od tamtych – budzi mimowolny uśmiech. Nie tylko przez swą sarmacką postać fredrowskiego Cześnika (nie ufajmy zbytnio tym pozorom!), nie tylko przez ten pantofelek, który go tak skutecznie przycisnął; ale przez to, że lwia – w każdym sensie – część jego historii jest po trosze komedią w największym stylu. Sobieski, to jest uroczy „bohater mimo woli”; człowiek, który wciąż chce się spaskudzić i nie może lub nie potrafi; który raz po raz chce iść drogą najłatwiejszą, a idzie najbardziej niebezpieczną i stromą; który chciałby być rentierem i żonkosiem i wciąż jest rycerzem, straceńcem, niestrudzonym strażnikiem granic, puklerzem ojczyzny. Bo zważmy, że od r. 1662 aż po r. 1673 bez przerwy toczą się najpierw prywatne konszachty, później, ze wzrostem jego znaczenia, półoficjalne rokowania, mające umożliwić Janowi Sobieskiemu całkowite wyniesienie się z Polski i naturalizację we Francji. I najczęściej nie jakieś wewnętrzne sprzeciwy moralne czy patriotyczne udaremniają mu ten zamiar, ale po prostu piętrzące się z komediową przekorą komplikacje i przeszkody. A podczas tego – Podhajce, Bracław, Kalnik, Chocim… Aż wreszcie po Chocimiu los przygwoździł naszego Celadona koroną do miejsca i położył koniec jego tęsknotom za palais enchanté.Biedna Astrea też musiała pogodzić się z losem, choć nie ręczę, czyby i wówczas nie oddała tego polskiego tronu za „taburet” w Wersalu i tytuł diuka dla papy d'Arquien.

Бесплатно

0 
(0 оценок)

Читать книгу: «Marysieńka Sobieska»

Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно

На этой странице вы можете прочитать онлайн книгу «Marysieńka Sobieska», автора Tadeusz Boy-Żeleński. Данная книга имеет возрастное ограничение 12+, относится к жанрам: «Юмористическая проза», «Мифы, легенды, эпос».. Книга «Marysieńka Sobieska» была издана в 2020 году. Приятного чтения!