Przyszedł szatan do Najwyższego ze skargą:
– Stary Abraham – powiedział – wydał z okazji odstawienia od piersi syna Izaaka wspaniałą ucztę, na którą zaprosił gości z całego świata, a Tobie, Panu Świata, marnego nawet gołębia nie ofiarował.
– Widzisz – odpowiedział mu Bóg – cała ta wspaniała uczta powstała z radości Abrahama, że na starość urodził mu się syn. Jestem pewny, że gdybym zażądał od niego złożenia mi ofiary z Izaaka, uczyniłby to.
I żeby to udowodnić, Bóg zwrócił się do Abrahama tymi słowy:
– Abrahamie, stoisz przed wielką próbą. Czy przetrzymasz ją?
– Doświadcz mnie, Panie świata…
– Weź syna…
– Mam dwóch synów…
– Tego jednego, jedynego…
– Obaj są jedynakami u swoich matek.
– Tego, którego kochasz…
– Czy serce ojca zna granice i różnice?
– Weź Izaaka i złóż go w ofierze.
Zaczyna Abraham rozmyślać. Jest w rozterce:
– Co ma zrobić? Powiedzieć Sarze? Za nic się nie zgodzi. Nie pozwoli. Kobiety mają miękkie serca. Wykraść go – boję się. Jeśli zobaczy, że dziecka nie ma, gotowa popełnić samobójstwo.
Myśli więc i myśli, aż powziął postanowienie.
Podchodzi do Sary i powiada:
– Ugotuj dobry obiad. Trzeba nam się dziś poweselić.
– Z jakiego powodu mamy się weselić?
– Weselić się powinniśmy codziennie. Na starość urodził nam się taki wspaniały syn. Sama radość.
Przygotowała więc Sara wystawny obiad. I kiedy tak sobie siedzą oboje i delektują się smacznymi potrawami, ni z tego ni z owego odzywa się Abraham:
– Wiesz co, stara, ja już w wieku trzech lat poznałem Boga, nasze zaś dziecko jest już duże i dotychczas nie ma o niczym pojęcia. Mam zamiar zaprowadzić go do takiego miejsca, gdzie będzie mógł się uczyć.
– Masz rację. Najwyższy czas. Zaprowadź go!
Nazajutrz, skoro świt, kiedy Sara spała jeszcze w najlepsze, Abraham wybrał się z Izaakiem w drogę.
Do pomocy wziął dwóch synów, Eliezera i Izmaela. Ci mieli zaopiekować się osłami, kiedy Abraham wraz z Izaakiem skierował się ku górze Moria.
Po odejściu Abrahama zaczęli się kłócić.
Izmael stwierdził, że Izaak zostanie złożony w ofierze i wtedy on jako najstarszy syn odziedziczy wszystko po ojcu. Eliezer na to odparł:
– Nie! Ciebie ojciec wypędził z domu i wydziedziczył. Ja natomiast obsługuję go w dzień i w nocy i dlatego ja będę jego spadkobiercą.
W chwili, kiedy wypowiedział te słowa, rozległ się głos z nieba:
– Ani Izmael ani Eliezer nie będą spadkobiercami Abrahama.
Nagle przed Abrahamem staje szatan w postaci starego człowieka i pyta:
– Dokąd podążasz człowieku?
– Idę na górę, żeby się pomodlić!
– To po co ci potrzebne są nóż, drewno i ogień?
– Jeśli zatrzymamy się na dłużej, trzeba będzie zarżnąć owieczkę, coś upiec i zjeść.
– Ach, ty stary głupcze – powiada do niego szatan – wiem, dokąd idziesz. Ledwo doczekałeś się w wieku stu lat dziecka, to chcesz je teraz zgładzić!
– Bóg tak kazał.
Przybiera szatan postać młodzieńca i stojąc przed Izaakiem pyta:
– Dokąd idziesz?
– Uczyć się Tory.
– Za życia, czy po śmierci?
– Co znaczy „po śmierci”?
– Oj, żal mi ciebie. Żal mi twojej matki! Ileż to razy nieszczęsna pościła, ile łez wylała, zanim ciebie urodziła! Twój stary zwariował i prowadzi cię na rzeź.
– Wola ojca jest chyba wolą Boga – odpowiedział Izaak i zwróciwszy się do ojca, rzekł:
– Posłuchaj tato, co ten młodzieniec gada.
– Nie traktuj jego słów poważnie.
Przekonawszy się, że nic nie wskóra, szatan przeistoczył się w głęboką rzekę, która zagrodziła im drogę.
Abraham wszedł do rzeki po kolana i zawołał do obu młodzieńców, żeby poszli za nim.
Woda w rzece stawała się jednak coraz głębsza i wkrótce sięgała już Abrahamowi po szyję.
– Panie świata – zawołał Abraham, wznosząc oczy ku niebu. – Idę wypełnić Twoje polecenie. Chcąc uświęcić Twoje Imię. Pomóż mi, bo zaraz utonę. Woda sięga mi już po szyję.
I Bóg skarcił rzekę. I rzeka w mig wyschła. I znowu szatan staje przed Abrahamem i powiada:
– Mam pewną wiadomość z nieba, że twój trud jest niepotrzebny. Zaczęło się od Izaaka, a skończy na baranie.
– Kłamca – odpowiada Abraham – ma już takie szczęście, że jeśli nawet mówi prawdę, nikt mu nie wierzy.
Tymczasem Bóg dał znak górom otaczającym dolinę, żeby się zjednoczyły i zlepiły w jedną masywną, wysoką górę, na której szczycie spoczywać będzie Szechina7.
Trzeciego dnia Abraham ze zdumieniem w oczach stwierdził, że nie poznaje okolicy, w której przebywa. Całkowicie się zmieniła. Pyta więc Izaaka:
– Co tam widzisz w dali?
– Widzę piękną, wysoką górę zasnutą chmurami.
I zwracając się do młodzieńców, powtarza to samo pytanie:
– A wy, chłopcy – co tam widzicie?
– Nic. Same jeno pustynie.
– Skoro tak, to zostańcie tutaj i przypilnujcie osłów.
Wziął potem Abraham wiązkę drewna potrzebną do zapalania ofiarnego stosu i położył ją na ramionach Izaaka. Wyglądało to tak, jakby skazany na śmierć niósł swoją szubienicę na własnych ramionach.
Izaak nie dostrzegłszy w rękach ojca rzeczy przeznaczonej na ofiarę, zląkł się.
– Tato – zapytał drżącym głosem – widzę, że drewno i ogień masz, ale gdzie jest ofiarny baran?
– Ty nim jesteś, synu. Ciebie Bóg wybrał na ofiarę.
– Skoro taka jest Boża wola, jestem gotów. Żal mi tylko mamy.
Kiedy przybyli na wyznaczone miejsce, Izaak powiedział do Abrahama:
– Kochany ojcze, spełnij jak najszybciej wolę Stwórcy i spal mnie. Pozostały po mnie popiół zbierz i daj go mamie. Będzie miała pamiątkę po złożonym w ofierze synu. Stanowić będzie jedyną dla niej pociechę. Tato, powiedz mi, co będziecie robili na starość?
– Długo już nie pożyjemy. Wkrótce i my pójdziemy za tobą. Wierzę, iż Bóg, który dotychczas nas wspierał, nie opuści nas.
– Zwiąż mi ręce i nogi, ojcze, albowiem dusza moja jest zuchwała i buntuje się. Boję się, że kiedy ujrzę nad gardłem nóż, mogę tak zadrżeć, że uszkodzę sobie ciało. Uszkodzonej zaś ofiary Bóg nie przyjmie.
Związał więc Abraham ręce i nogi syna, a Izaak tak mu powiedział:
– Nie mów tylko mamie o ofierze, kiedy będzie stała nad studnią albo na dachu. Z rozpaczy bowiem gotowa popełnić samobójstwo.
I ułożył Abraham swego syna na ołtarzu, twarzą do góry, i wziął do ręki nóż.
Izaak spojrzał w błękit nieba, Abraham zaś, roniąc łzy, wpatrywał się w otwarte oczy syna.
I oto, pokonawszy na chwilę żal, Abraham uniósł nóż, żeby dotknąć gardła Izaaka. I zadrżała nagle ręka ojca, bo w tej samej chwili, uderzył w nią szatan. Nóż wypadł z ręki Abrahama, który natychmiast pochylił się ku ziemi, żeby go podnieść. I wstrząsnął nim gorzki płacz. Z nożem w ręku zastygł w bezruchu i, szukając oczami Szechiny na górach, wypatrywał stamtąd pomocy.
I wtedy niebo się rozstąpiło i Izaak przez mgłę zobaczył szeregi płaczących ognistymi łzami aniołów. Płakali i błagali Boga o litość nad jedynakiem Abrahama.
I zaraz rozległ się głos z nieba:
– Nie rań nożem dziecka. Nie czyń mu niczego złego.
Zdumiony Abraham zapytał:
– Kim jesteś?
– Jestem aniołem.
– Jeśliś tylko aniołem, nie posłucham cię. Sam Bóg polecił mi złożyć w ofierze syna. Niech sam Bóg odwoła swoje polecenie.
I Bóg natychmiast rozwiał mgłę i otworzywszy niebo, rzekł:
– Przysięgam ci, że za to, iż wykazałeś dobrą wolę, obdarzę cię moim błogosławieństwem, a twoje potomstwo rozmnoży się jak piasek nad brzegiem morza.
Na to Abraham odpowiedział:
– Tyś, Boże, przysięgał, więc i ja przysięgam. Dopóty stąd nie odejdę, dopóki nie spełnisz mojej prośby. Kiedy dzieci mego Izaaka zgrzeszą i spadną na nie nieszczęścia, to przez wzgląd na ofiarę ich ojca odpuścisz im grzechy i wybawisz ze wszystkich nieszczęść.
– Ty, Abrahamie, powiedziałeś swoje, teraz ja powiem moje: kiedy twoje wnuki staną ze swoimi grzechami przed Moim Sądem w Rosz ha-Szana8 i będą się modliły, powołując się na ofiarę Izaaka, niech zatrąbią w szofar9.
– W jaki szofar?
– Rozejrzyj się, a zobaczysz.
I Abraham rozejrzał się i dostrzegł barana zaplątanego rogami wśród gałęzi, wśród krzaków i drzew.
I rzekł Bóg do Abrahama:
– Podobnie zdarzy się z twoimi potomkami. Zaplątani w grzechach, zagubią się pośród wielu narodów i państw świata, od Babilonii, poprzez Medię, Grecję aż po Rzym i dalej…
– Boże, Panie świata! Czy tak już wiecznie będzie trwało?
– Nie. W końcu zostaną wybawieni przy dźwięku szofara.
„Bóg zadmie w szofar
I objawi się w burzliwym wietrze z południa”.
Na szyi Abrahama wisiał brylant. Na jego widok każdy chory natychmiast odzyskiwał zdrowie. Po śmierci Abrahama Pan Bóg zawiesił ten brylant na słońcu. Dlatego chory człowiek czuje się w dzień lepiej niż w nocy.
Z nadmiaru dobrobytu mieszkańcy Sodomy stali się źli i grzeszni. Nie wiedzieli, co to trud i co troska. Ich kraj opływał w dobra wszelkiego rodzaju. Na urodzajnych polach rosło obficie zboże. Ziemia nie poskąpiła im ani złota, ani srebra, ani diamentów. Wskutek takiego bogactwa zapomnieli o tym, co sprawiedliwe i prawe. Nakazy i zakazy Boga stosowali w sposób dla siebie wygodny. Naginali je do swoich niecnych i dzikich obyczajów.
Mieli czterech sędziów: Kłamcę, Oszusta, Fałszerza i Krętacza. Ustanowili oni prawa oparte na kłamstwie, oszustwie, fałszu i krętactwie.
Kiedy ktoś przyszedł ze skargę na osobę, która pobiła go do krwi, sędzia orzekł, że powinien sprawcy pobicia zapłacić cztery złote dinary, bo puszczanie krwi jest lekarstwem.
Ten, który posiada jednego wołu, powinien paść woły całego miasta przez jeden dzień. Ten zaś, który nie posiada wołu, powinien paść woły prze dwa dni.
Żył w Sodomie sierota, syn wdowy, który nie posiadał własnego wołu. Nakazano mu karmić bydło całego miasta przez dwa dni. Co zrobił chłopak? Zarżnął wszystkie woły i zawołał:
– Kto posiadał jednego wołu, niech sobie weźmie jedną skórę. Ten zaś, kto nie posiadał własnego wołu, niech weźmie dwie skóry.
Wszystko w zgodzie z ustanowionym prawem. Ile dni pasł, tyle skór otrzymuje.
Kto przechodził przez most, musiał opłacić podatek, zwany mostowym, wynoszący cztery złote. Ten zaś, kto omijał most i przechodził rzekę w bród, musiał zapłacić osiem złotych.
Pewnego razu przeszedł przez rzekę do Sodomy pewien pracz.
Zatrzymano go i kazano zapłacić cztery złote tytułem podatku mostowego.
– Jak to? – rzekł pracz. – Przecież nie skorzystałem z mostu. Przeszedłem rzekę w bród.
– W takim razie zapłacisz osiem złotych.
Za odmowę zapłacenia podatku pobito go do krwi, a sędzia Oszust kazał mu dopłacić do ośmiu złotych jeszcze cztery złote dinary.
Sługa Abrahama, Eliezer, przybył pewnego razu do Sodomy. Pobito go, po czym zaprowadzono do sędziego.
Ten orzekł:
– Zapłać za puszczenie krwi.
Słysząc to, Eliezer chwycił kamień i rzucił nim w sędziego, raniąc go do krwi.
– Te cztery złote, które mi się należą za puszczenie ci krwi, zapłać im za mnie. Moje zaś grosze zostaną u mnie w sakiewce.
Był w Sodomie taki obyczaj: jeśli ktoś zaprosił obcego przybysza do stołu, zabierano mu za karę płaszcz. W obawie przed utratą płaszcza żaden sodomianin nie odważył się zapraszać obcych gości.
Pewnego dnia Eliezer przybył do Sodomy i wstąpił do zajezdnego domu. Zastał tam siedzących przy stole gości, którzy jedli i pili. Nikt z nich nie zaprosił Eliezera do stołu. Usiadł więc nie proszony na końcu stołu i powiedział do sąsiada:
– Jeśli mnie zapytają, to powiem, że tyś mnie zaprosił.
Бесплатно
Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно
О проекте
О подписке