Читать бесплатно книгу «Czerwone i czarne» Фредерика Стендаля полностью онлайн — MyBook
image
cover
 







Przyjrzyjmy się powieści Czerwone i czarne. A trzeba się w niej nieco rozpatrzyć, gdyż książka ta, z pewnością jedna z niepospolitszych swego wieku, dziwnie jest skomplikowana; łatwiej się poddać jej wrażeniu niż je uświadomić i zanalizować.

Wystarczyłoby się poddać; ale i to wrażenie jest bardzo niejednolite; czytając ten utwór (zwłaszcza ponownie), to pływa się w rozkoszy, to znów wzrusza się ze zniecierpliwieniem ramionami; bądź co bądź, po odłożeniu książki, przemaga jej urok, pozostawiając w duszy ton niezatarty i odrębny. Zdaje mi się, iż trzeba by wyróżnić w tym dziele dwa elementy, nie zawsze dobrze zespolone, stąd te dysharmonie. Jeden element to powieść społeczna – Kronika XIX wieku, jak ją nazwał sam autor w podtytule. A sam tytuł? Uważano go niekiedy za niezrozumiały; jest chyba zupełnie jasny: Czerwone i czarne, to mundur i sutanna; to dwie Francje, Francja napoleońska i Francja Burbonów, która nastąpiła nagle po tamtej, brutalnie dławiąc rozkołysany w młodych duszach hymn sławy i czynu. Odczytajmy drugi rozdział Spowiedzi dziecięcia wieku Musseta:

… Dzieci patrzały na to wszystko myśląc ciągle, iż cień Cezara wyląduje w Cannes i zdmuchnie te upiory; ale cisza trwała ciągle, na niebie zaś widniał jeno odblask białych lilii. Kiedy chłopcy mówili o sławie, powiadano im: „Zostańcie księżmi”; kiedy mówili o ambicji: „Zostańcie księżmi”; o nadziei, miłości, sile: „Zostańcie księżmi”…

Pomiędzy Rewolucją a upadkiem Napoleona upłynęło lat dwadzieścia pięć. Przez ten czas lud zdobył ziemię, zdobył świadomość samego siebie, zdobył przede wszystkim dzięki swemu Cesarzowi – godność. Niejeden syn ludu został marszałkiem Francji, nie było wsi, gdzie by na piersiach robotnika, chłopa, nie czerwieniła się wstążeczka legii. W epopei napoleońskiej lud francuski, w czarodziejskim skrócie, przebył wieki bohaterskiej historii Francji; w siedmiomilowych butach dognał swoich starszych braci. Odebrawszy już poprzednio szlachcie wszystkie przywileje, wydarł jej ten ostatni, bez którego zrównanie nie byłoby nigdy istotny: przywilej bohaterstwa, przywilej umierania za ojczyznę, za chimerę sławy – szlachetniejszej jeszcze, ofiarniejszej, bo bezimiennej! – umierania pięknie, z chwałą; wydarł jej poezję heroizmu i przewyższył o tyle, o ile Napoleon przewyższył wszystkich dawnych wodzów. Z tą chwilą supremacja urodzenia pogrzebana była bez powrotu; z tą chwilą dopiero dzieło Rewolucji dokonało się w całej pełni.

I oto nagle, przy pomocy obcych bagnetów wraca miniony porządek rzeczy; złagodzony, to prawda, ale silący się odzyskać dawne prerogatywy; oto nagle zatrzaśnięto młodzieży francuskiej wrota do sławy, do czynu, które uchyliła Rewolucja, które otworzył na oścież Napoleon. I znowu jak przed wielką Rewolucją lud szarpie niecierpliwie swe pęta i szemrze; ale to już inny lud: ani śladu w nim dawnego niewolnika; lud górujący nad tymi, którzy chcą mu się narzucić za panów, wszystkim: inteligencją, polotem, wolą, odwagą. Między Ludwikiem XVI a Ludwikiem XVIII był – Napoleon. I niedługo da się utrzymać tamy: przyjdzie r. 1830 i lud zerwie się jeszcze raz, i zmiecie – prawie bez krwi rozlewu, tak słaby napotka opór – swoich niepowołanych opiekunów.

Wspomniałem, iż na schyłku, życia Stendhal podjął zadanie spisania historii swego Cesarza. Nie dokończył tej historii, która objęła ledwie kilka lat i pozostała w postaci brulionu; ale są w niej ustępy należące do pięknych kart francuskiego piśmiennictwa. Daleko tu jesteśmy od sceptycznych refleksji, które spotykaliśmy w listach kreślonych na gorąco z biwaków. Rzeczywistość szlachetnieje, przetwarza się w poezję; małe prawdy codzienności roztopiły się w wielkiej prawdzie dziejów.

Doznaję uczucia jakby religijnego wzruszenia, kreśląc pierwsze zdanie dziejów Napoleona… Spodziewałem się, że ktoś z tych, którzy patrzyli na Cesarza, podejmie opowieść jego życia. Czekałem dwadzieścia lat. Ale w końcu widząc, że ten wielki człowiek staje się coraz bardziej nieznany, nie chciałem umrzeć nie wyraziwszy mniemania, jakie mieli o nim niektórzy towarzysze broni….

… We wszystkich sercach władało wówczas głębokie uczucie, którego nie widzę już śladów. Niechaj czytelnik, o ile ma mniej niż pięćdziesiąt lat, zechce sobie wyobrazić, wedle książek, iż w 1794 nic mieliśmy ani cienia religii; nasze wewnętrzne i pełne powagi uczucie skupiało się całe w tej myśli: być użytecznym ojczyźnie.

Wszystko inne, odzież, żywność, stopnie, było w naszych oczach jedynie nędznym i znikomym szczegółem…

On był naszą jedyną religią…

Z tego kultu, z tej religii wyrósł młody Julian Sorel, któremu przyjaciel jego, stary felczer armii napoleońskiej, zostawił za cały legat Pamiętnik z wyspy św. Heleny i swój krzyż legii honorowej.

Powieść Stendhala Czerwone i czarne, pisana tuż przed 1830, cudownie oddaje ton nowej Francji. Zestawmy trzy typy, w których ujawnia się lud w literaturze francuskiej; Kubuś12, zacny, dobroduszny, pobłażliwy, przywiązany jeszcze do pana, którego przerasta inteligencją i charakterem; Figaro, zniecierpliwiony, gorzki i niebezpieczny już pod swą niefrasobliwą wesołością; wreszcie ten Julian Sorel, posępny, groźny, wcielenie napiętej ambicji, woli i myśli; co więcej, fanatyk honoru, mimo iż pojętego nieraz dość osobliwie.

Honor! To także przywilej, który lud wydarł szlachcie i który dziecko tego ludu, Julian Sorel, pielęgnuje z żarliwością neofity. Postawmy obok siebie te dwa wcielenia ludu: Figara, zwiastuna Wielkiej Rewolucji, i Juliana Sorel, zwiastuna dni lipcowych. Cóż za przepaść! Już to samo, że figury wyrażającej bunt ludu, figury, w którą włożył wiele z siebie, Beaumarchais nie wahał się zrobić lokajem, jest wymowne. Figaro ma wszystko: energię, inteligencję, talent, prawość, serce; ale brak mu jednego: – godności. Ta zostaje jeszcze dziedziną hrabiego Almaviva i najbardziej rewolucyjnemu pisarzowi nie przyszło na myśl mu jej wydzierać. Figaro jest jeszcze krewniakiem owego vilain z dawnej komedii: schowa do kieszeni policzek, byle osłodzony sakiewką.

Cóż za skok do Juliana! Ten cierpi na istny przerost godności osobistej, obolałej, podejrzliwej, zdolnej do wszelkiego szaleństwa, do zbrodni! Co mu ją dało? Owa wstążeczka legii przekazana mu w spadku przez starego felczera. Ta ewolucja, ta głęboka przemiana duchowa znajduje w powieści Stendhala dobitny wyraz.

To jeden motyw książki: a teraz drugi. Wspomnieliśmy w biografii Stendhala, iż wielkim zatrudnieniem jego życia była miłość. Jej oddał najlepsze siły, o niej napisał całe dzieło, ona wciska się we wszystkie jego pisma. I oto drugi element utworu: powieść miłosna, wcielenie marzeń o miłości, jakie Stendhal snuł całe życie. Zawdzięczamy temu głęboką analizę serca ludzkiego, zawdzięczamy wiele niezapomnianych scen, wreszcie dwa urocze i wspaniale prawdą typy kobiece; ale także i niejedną rysę w tym dziele. Julian, owo dziecko ludu, wcielenie jego upokorzeń, krzywd i odwetu, jest równocześnie „dzieckiem rozkoszy”, rodzajem belami, którego ubóstwiają na kolanach wielkie damy, ku któremu wyciągają się wszystkie ramiona kobiece. Ba, nie tylko kobiece: w rezultacie, począwszy od wiernego Fouqué aż do margrabiego de la Mole, wszyscy, których Julian spotyka na drodze życia, licytują się formalnie o niego, śpieszą z ofiarą pieniędzy, gotowością stworzenia mu losu etc. I to przeszkadza nieco: kiedy Julian, który w rezultacie, poza przykrościami krótkiego pobytu w seminarium, pędzi życie arcywygodne i przed którym ściele się ono różami, wciąż występuje z pretensjami do społeczeństwa i uważa się za srodze pokrzywdzonego, ponieważ nie ma…. renty, mimo woli wzruszamy ramionami.

Ten rozdźwięk wynika może z pewnych niedostatków techniki. Stendhal bystro widzi i silnie ujmuje jej linię społeczną, ale w przeprowadzeniu nie umie może zespolić problemów społecznych z problemami miłosnymi książki. Balzac wie, że miłość plebejusza, człowieka pracy (Córka Ewy!) inne przybierze formy niż miłość człowieka, dla którego jest ona jedynym zajęciem; Stendhal osadza ją jeszcze w ramie trącącej abstrakcją XVIII w. Pałac de la Mole niedaleko leży od zamku w Niebezpiecznych związkach; Julian prowadzi tam istne życie jakiegoś Valmonta: w nocy odwiedza damskie sypialnie, w dzień harcuje na koniu „albo pędzi dni przy małym okienku na poddaszu”, śledząc postać Matyldy w ogrodzie. O tym, iż rzecz toczy się w Paryżu, wiemy jedynie teoretycznie; nie widzimy ani śladu reakcji tego Paryża w Julianie. Porównajmy pod tym względem powieść Stendhala z Ojcem Goriot albo ze Straconymi złudzeniami.

Fakt tedy, iż Czerwone i czarne jest powieścią przedbalzakowską, z jednej strony pomnaża nasz podziw dla intuicji i talentu Stendhala, z drugiej tłumaczy nam wiele szczegółów utworu. Stendhal ma dość fantastyczne pojęcie o mechanizmie społecznym. I gdzie go miał poznać? Nie w biwakach armii ani na operze w Mediolanie. Sposób, w jaki Julian, ten kmiotek okrzesany przez panią de Rênal i świeżo przybyły z seminarium doprowadza do porządku interesy pana de la Mole, właściciela jednej z największych fortun we Francji, jest rozbrajający! Czuć, że jeszcze nie przyszedł Balzac i nie wprowadził do literatury swojej armii adwokatów, rejentów, giełdziarzy…. Julian Stendhala jest tu raczej faworytem, dworzaninem dawnych czasów…

Jedna jest jeszcze rzecz, którą różni się Stendhal od Balzaca. Balzac ma w odniesieniu do społeczeństwa bezstronność przyrodnika. Wiemy, że wyznawał on, może na wpół przez snobizm, zasady rojalistyczne, ale dzieło jego nic o tym nie wie. Oko artysty, myśliciela jest ponad Francję rojalistyczną, rewolucyjną, napoleońską: widzi całokształt społeczeństwa, jego przekroje, funkcjonowanie jego motorów, trybów, transmisji. Inaczej u Stendhala: książka jego jest pamfletem. Zapatrzony w epokę napoleońską, której czas bezpowrotnie minął i do której sam Stendhal inaczej się odnosił, póki trwała, nie chce rozumieć nowego społeczeństwa będącego amalgamatem dawnych i nowych idei. Podobny owym rozbitkom napoleońskim, których maluje Balzac, dąsa się na Burbonów, widzi wszędzie jezuitów i jezuickie intrygi13. Eks-żołnierz, gardzi w gruncie cywilami; w pracy ich, budującej nową Francję widzi jedynie zabiegi materialne kramarzy.

Tak jak Stendhal nie rozumie społeczeństwa, które go otacza, tak samo nie bardzo rozumie ludzi, poza sobą i kobietą, którą kocha. Każda z jego postaci to marionetka poruszana jednym sznurkiem. Przypomnijmy sobie to wspaniałe studium entomologiczne, jakim jest pan de la Baudraye w Muzie z zaścianka Balzaca; widzimy go w jego małostkach, śmiesznościach, charakterystycznych rysach i równocześnie widzimy w jego osobie tworzącą się nową Francję. A pan de Rênal, a Valenod? Dla Stendhala to tylko płaskie łajdaki. Zabiegi materialne wypełniające znaczną część społecznego życia są mu wstrętne. Jego Julian reprezentuje lud, ale brzydzi się wszystkim, co stanowi życie tego ludu; bić się albo mieć rentę to dla niego jedyne godne zajęcie. W tych rysach ujawnia się zupełna prawie niespołeczność Stendhala, wychowanego w wojnach napoleońskich; jakby brak solidarności z ludźmi i brak życzliwości dla nich. Ten Julian jest kondotierem, jak Filip Bridau lub Maksencjusz Gilet w Kawalerskim gospodarstwie. I jako taki jest bardzo znamiennym produktem epoki, osadem napoleonizmu.

Niedostatek w malowaniu ludzi występuje tu na każdym kroku. Przypomnijmy sobie pierwszą rozmowę księdza Pirard z Julianem o hrabi Norbercie i patrzymy, jak ta figura młodego de la Mole rozłazi się autorowi w palcach. Kogóż nie zniecierpliwi ciągłe wyliczanie, niby w uprzykrzonym refrenie, tej wiecznej trójcy pp. de Croisenois, de Caylus i de Luz?

Dość chyba się nazrzędziłem na książkę, którą serdecznie lubię. I tu staję wobec trudniejszego zadania. Powiedzieć, co w niej jest nielogiczne, nieprawdziwe, to dość łatwo; wytłumaczyć, na czym polega jej urok, jej niezatarte wrażenie, o wiele trudniej. Wnosi ona dwie rzeczy raczej rzadkie w literaturze francuskiej: jedna to jakaś zasadniczo tragiczna koncepcja życia; druga to – mimo że to dziwnie brzmi, kiedy się mówi o tym pozytywiście na wpół osiemnastowiecznym – jakiś mistyczny dech wiejący z tego utworu. Może to wiew namiętności, której istota zawsze się gubi w mrokach tajemnicy? Część książki, począwszy od zamachu na panią de Rênal aż do śmierci Juliana, jest czymś odrobinę niedorzecznym, a zarazem głęboko pięknym, porywającym, wprawiającym w dziwną zadumę… Piękną również jest transpozycja miłostek Bonifacego de la Mole z królową Małgorzatą na jego prawnuczkę i na tego hardego plebejusza. I mimo owej rysy, którą zaznaczyłem w koncepcji Juliana, krytykujemy go raczej rozumowo; gdy chodzi o wrażenie, przeważnie ulegamy autorowi: dzielimy jego wiarę w niepospolitość tego bladego i ponurego chłopca, którego fizjonomia ma coś z fizjonomii młodego Bonapartego, zanim jeszcze wstąpił na drogę chwały…

I po całej owej paraleli na korzyść Balzaca, którą przeprowadziłem poprzednio, muszę wyznać: równocześnie z korektą tej książki prowadziłem korektę paru przedruków Balzaca; otóż bezpośrednio po Stendhalu Balzac wydaje się – niemal płaski. Wiem, że jest w tym uczuciu wiele niesprawiedliwości! Łatwiej jest być poetycznym, kiedy się każe swemu bohaterowi wspinać w nocy po drabinie14 do okien kochanki, niż kiedy się, jak Balzac, zawinie rękawy, aby się paprać w kuchni społecznej i demonstrować nam jej procedury; dlatego notuję to nie jako swój sąd, ale jako swoje, przelotne zresztą, wrażenie.

W jednym jest Stendhal na wskroś oryginalny i nowy, mianowicie w przesunięciu punktu ciężkości powieści na analizę psychologiczną. Ma on w tym poprzednika, na którego się sam powołuje15, ale doprowadził tę sztukę daleko. Balzac dał powieści nowoczesnej silną więź społeczną i analizę psychologiczną w czynach; Stendhal głównym swym zadaniem uczynił analizę myśli, uczuć. Powieść ta jest przeważnie wewnętrznym monologiem, chwilami niemal snem na jawie; niedostrzegalnym drgnieniom duszy poświęca Stendhal całe rozdziały, gdy najważniejsze fakty zbywa w paru słowach. Stendhal daleko zaszedł w odkonwencjonalizowaniu uczuć; stwarza ich chemię: uczucie nawet pozornie elementarne jak miłość staje się u niego skomplikowanym mechanizmem. I tu wskazał mu drogę Marivaux: miłość Juliana i panny de la Mole, to marivaudage na tragiczno.

Jak na urodzonego człowieka miłości przystało, dla Stendhala istnieje naprawdę jedynie on sam i kobieta. Na tle nikłych cieni ludzkich, prymitywnych marionetek, którymi zaludnił swoją powieść, odcinają się dwa pełne typy kobiece, typy, których nie podobna zapomnieć, skoro się raz czytało tę książkę: pani de Rênal i Matylda, te dwie oddychające prawdą, poetyczne postacie.

Jedną z przyczyn, dla której lekceważono Stendhala w epoce Romantyzmu, a uwielbiano pod koniec XIX wieku, jest jego styl. Styl ten w istocie szczególnie odbija od szumnej poetyckiej prozy Chateaubrianda, Wiktora Hugo, Gautiera, Musseta. Te krótkie, rzeczowe zdańka silą się ściśle notować fakty, uczucia; unikają – aż do przesady – ornamentu, wielkich słów. Zauważmy: wszystkie najważniejsze zdarzenia, oddanie się pani de Rênal a potem Matyldy, pojedynek Juliana, ciąża Matyldy16, zabójstwo pani de Rênal, wreszcie sama śmierć Juliana, zaznaczone są krótkimi zdaniami jakby mimochodem. Stendhal mawiał, iż pisząc powieść, odczytuje po parę stron kodeksu cywilnego dla nabrania tonu17. Bądź co bądź i on nie uniknął nieraz konwencjonalnej przesady, i przesada ta przy pozorach oschłości tym bardziej uderza18. I stylem tym styka się Stendhal z wiekiem XVIII; może najbliżej z powiastkami Woltera? Jednakże od czasu do czasu, gdy zechce, Stendhal umie za pomocą paru słów dać wizję głębiej zapadającą w duszę od wielu bogatych opisów.

Czerwone i czarne było przekładane na język polski w r. 1889 piórem kobiecym; na innym miejscu miałem sposobność wyrazić sąd o tym przekładzie i poprzeć go cytatami19 oraz ogólniejszymi refleksjami na ten temat. Obecnie nie mogę sobie odmówić przyjemności, aby nie przytoczyć zeń jeszcze jednego kwiatka: „Automatyczny mąż szkodzi jej więcej niż pomaga” (cet automate20de mari…). I jeszcze jedno godne uwagi: nagłówek przedmowy zawiera nawias: „podług Brandesa”. Jakżeby się zdumiał biskup Krasicki i inni uczestnicy „obiadów czwartkowych”, gdyby im ktoś powiedział, że tak rychło przyjdzie czas, w którym myśl francuska będzie wędrować do nas znad Sekwany przez – Kopenhagę!!!

Kraków, w kwietniu 1921.

Бесплатно

4.4 
(5 оценок)

Читать книгу: «Czerwone i czarne»

Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно