Drzwi uchyliły się i nie weszła, ale wpadła osiemnastoletnia panienka, a potem nagle zatrzymała się wobec przełożonej. Była to osóbka średniego wzrostu, brunetka o rysach okrągłych. Na niewysokim czole czarne loczki włosów rozrzuciły się jej, jak gdyby szybko biegła pod wiatr, szare oczy, śniada twarz i rozchylone karminowe usta tryskały zdrowiem, energią i wesołością, którą tylko obecność pani Latter hamowała od szalonego wybuchu.
– A, Madzia… Jak się masz? – rzekła pani Latter.
– Przychodzę powiedzieć – mówiła szybko panienka, kłaniając się po pensjonarsku – że byłam u Zosi Piaseckiej. Ma biedaczka trochę gorączki, ale to nic groźnego, i tylko martwi się, że nie będzie jutro na lekcjach.
– Całowałaś ją?
– Nie pamiętam… Zresztą umyłam sobie twarz i ręce… To, proszę pani, nie może być nic złego – dodała z głębokim przekonaniem. – Ona takie kochane, takie dobre dziecko…
Pani Latter uśmiechnęła się.
– Cóż to było w trzeciej klasie? – zapytała.
– Ach, proszę pani – nic. Profesor najzacniejszy człowiek, ale niesłusznie się obraził. Myślał, że Zdanowska śmieje się z niego, a tymczasem było tak, że Sztenglówna pokazała jej na dachu kominiarza, no i ta w śmiech… Proszę pani – mówiła błagającym głosem, jakby chodziło o ułaskawienie od ciężkich robót – niech się pani nie gniewa na Zdanowską. Ja już ułagodziłam pana profesora – ciągnęła figlarnym tonem – wzięłam go za rękę, spojrzałam mu pięknie w oczy i on już źle nie myśli o Zdanowskiej. A tymczasem ta biedaczka tak płacze, tak rozpacza, że nawet mnie jest jej żal…
– Nawet tobie?… – odparła przełożona. – Czy panna Howard jest na górze?
– Jest. Właśnie jest teraz u niej z wizytą Hela i pan Kazimierz i rozmawiają o bardzo mądrych rzeczach…
– Zapewne o samodzielności kobiet?
– Nie, ale o tym, że kobiety powinny na siebie pracować, że nie powinny zanadto rozczulać się i że powinny być we wszystkim takie jak mężczyźni: takie mądre, takie odważne… Ale zdaje mi się, że właśnie idzie tu panna Howard.
– Przyjdź do mnie, Madziu, po szóstej, dam ci robotę – rzekła, śmiejąc się pani Latter.
Panienka znikła we drzwiach prowadzących do poczekalni, a tymczasem środkowe drzwi otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich słuszna dama w czarnej sukni. Miała długą twarz jednostajnie różowej barwy, włosy płowe jak woda wiślana podczas przyboru i figurę o tyle gładką, o ile wyprostowaną. Z wysoka kiwnęła głową pani Latter i rzekła kontraltem:
– Pani chciała się ze mną widzieć?… – powiedziała to tonem, poza którym czuć było frazes:
„Kto chce widzieć się ze mną, mógłby przyjść do mnie”.
Pani Latter posadziła nauczycielkę na kanapie, sama usiadła na fotelu i ściskając pannę Howard za długie ręce rzekła serdecznym tonem:
– Chciałam z panią porozmawiać, panno Klaro. Przede wszystkim jednak proszę, ażeby pani nie posądzała mnie o zamiar obrażania jej…
– Nie przypuszczam, ażeby ktokolwiek miał prawo obrażać mnie – odpowiedziała panna Howard, cofając z rąk przełożonej swoje ręce, które w tej chwili okryły się chłodną wilgocią.
– Ja bardzo szanuję, panno Klaro, zdolności pani… – mówiła pani Latter, patrząc w blade oczy nauczycielki, na której czole ukazała się zmarszczka. – Podziwiam wiedzę pani, pracę, sumienność.
Różowe oblicze panny Howard zaczęło się chmurzyć.
– Szanuję charakter pani, wiem o ofiarach, jakie pani ponosi na cele ogólne…
Twarz panny Howard pochmurniała coraz bardziej.
– Z przyjemnością czytuję doskonałe artykuły pani…
W tej chwili na obliczu panny Klary błysnęło coś jak snop słonecznego światła, który rozdarł chmurę brzemienną piorunami.
– Nie na wszystko zgadzam się – ciągnęła pani Latter – ale dużo nad nimi myślę…
Fizjognomia panny Howard już wypogodziła się.
– Walka z przesądem jest trudna – odparła rozpromieniona nauczycielka – więc uważam za najwyższy triumf dla siebie, jeżeli czytelnicy choćby tylko zastanawiają się nad mymi artykułami.
– Zatem rozumiemy się, panno Klaro.
– Najzupełniej.
– A teraz pozwoli pani zrobić sobie jedną uwagę? – zapytała przełożona.
– Proszę…
– Otóż, panno Klaro, dla dobra tej sprawy, której poświęciła się pani, niech pani będzie ostrożniejsza w rozmowach z uczennicami, osobliwie mniej rozwiniętymi, i… z ich matkami…
– Sądzi pani, że zagraża mi jakie niebezpieczeństwo?… – zawołała panna Howard głębokim kontraltem. – Ja jestem zdecydowana na wszystko!…
– Na wszystko, rozumiem, ale chyba nie na to, ażeby przekręcano myśli pani. Przed chwilą była u mnie osoba, z którą pani na górze rozmawiała o samodzielności kobiet…
– Czy Korkowiczowa, ta piwowarka?… Gęś prowincjonalna!… – wtrąciła panna Howard tonem pogardy.
– Widzi pani, pani jest w tym położeniu, że może ją lekceważyć, ale ja muszę się z nią rachować!… I czy wie pani, jak ona skorzystała z rozmowy o samodzielności kobiet?… Oto żąda, aby jej córki uczyły się malować pastelami i grać na cytrze, a przede wszystkim, ażeby jak najprędzej wyszły za mąż.
Panna Howard rzuciła się na kanapie.
– Ja jej do tego nie namawiałam! – zawołała. – Wszakże w artykule o wychowaniu naszych kobiet wyraźnie protestuję przeciw zmuszaniu dziewcząt do fortepianu, rysunków, nawet do tańca, jeżeli nie mają talentu albo chęci. A w artykule o powołaniu kobiety napiętnowałam te lalki, które marzą o zrobieniu kariery przez zamążpójście… Wreszcie z tą panią nie rozmawiałam, jakimi powinny być kobiety, ale o tym, jak one wychowują się w Anglii. Tam kobieta kształci się jak mężczyzna: uczy się łaciny, gimnastyki, konnej jazdy… Tam kobieta sama chodzi po ulicy, odbywa podróże… Tam kobieta jest istotą wolną i czczoną.
– Czy pani zna Anglię? – nagle zapytała pani Latter.
– Wiele o niej czytałam.
– A ja tam byłam – przerwała pani Latter – i zapewniam panią, że wychowanie Angielek inaczej wygląda w naszej wyobraźni, a inaczej w rzeczywistości. Czy pani na przykład uwierzyłaby, że tam niekiedy panienki dostają rózgą?…
– Ale jeżdżą konno…
– Jeżdżą te, które mają konie albo na konie, tak jak i u nas.
– Więc dziewczęta można uczyć konnej jazdy i gimnastyki – rzekła stanowczo panna Howard.
– Można, ale na pensji nie można otwierać rajtszuli5.
– Ale można założyć salę gimnastyczną, można wykładać buchalterię, rzemiosła… – niecierpliwie odparła panna Howard.
– A jeżeli rodzice nie życzą sobie tego, tylko chcą, żeby panny uczyły się malarstwa albo tańczyły z chłopcami?
– Ciemnota rodziców nie może być programem wychowania ich dzieci. Od tego są zakłady naukowe, ażeby reformowały społeczeństwo.
– A jeżeli z powodu reformy ucierpiałyby dochody zakładów naukowych? – spytała pani Latter.
– W takim razie kierowniczki zakładów, ożywione poczuciem obowiązku społecznego, muszą zdecydować się na ofiary…
Pani Latter potarła czoło ręką.
– Czy sądzi pani, że każda przełożona pensji może ponosić ofiary, że ma środki?…
– Kto nie ma środków, powinien ustąpić tym, którzy je mają – odpowiedziała panna Howard.
– Ach, tak?… – rzekła przeciągle pani Latter, znowu pocierając czoło. – Boli mnie głowa, tyle dziś miałam zajęć… Więc panna Malinowska stanowczo otwiera pensję?…
– Ona wolałaby zostać wspólniczką jakiejś znanej firmy i… ja ją namawiam, ażeby rozmówiła się z panią…
Silny rumieniec wystąpił na twarz pani Latter. Przemknęła jej myśl, że taka spółka byłaby ratunkiem pensji albo… może – jej ostateczną ruiną?… Wspólniczka musiałaby dowiedzieć się o finansowym położeniu, miałaby prawo zapytywać o każdego rubla, którego wydaje Kazio…
– Ja nie będę wspólniczką panny Malinowskiej – rzekła pani Latter, spuszczając oczy.
– Szkoda! – odpowiedziała sucho nauczycielka.
– Ale pani, panno Klaro, będzie ostrożniejsza w rozmowie z uczennicami i… ich matkami?
Panna Howard podniosła się z kanapy.
– Tylko ja – rzekła – odpowiadam za własną nieostrożność, a przekonań moich zapierać się nie myślę…
– Nawet gdybym ja skutkiem tego traciła pensjonarki, które ich matka chce umieścić na pensji tańszej i bardziej postępowej?… – mówiła wolno i dobitnie pani Latter.
– Nawet gdybym ja sama miała stracić zajęcie u pani – odpowiedziała równie dobitnie panna Howard. – Należę do osób, które ani idei, ani obowiązków społecznych nie poświęcą widokom osobistym.
– Więc czego pani chce ostatecznie?
– Chcę zrobić kobietę samodzielną, chcę ją wychować do walki z życiem, chcę nareszcie… uwolnić ją z zależności od mężczyzn, którymi pogardzam!… – mówiła nauczycielka, a jej blade oczy płonęły chłodnym blaskiem. – Jeżeli zaś pani sądzi, że jestem u niej zbyteczną, mogę usunąć się od Nowego Roku. Pani szkodzą czy tylko gniewają moje poglądy, a mnie męczy borykanie się z rutyną, rachowanie się z każdym słowem, walka z samą sobą…
Ukłoniła się ceremonialnie i wyszła, stawiając dłuższe kroki niż zwykle.
„Histeryczka!” – szepnęła do siebie pani Latter, znowu ściskając rękoma czoło.
„Chce tu zaprowadzać buchalterię, rzemiosła, wówczas kiedy rodzice pragną, ażeby córki malowały pastelami i jak najprędzej wychodziły za mąż!… I ja dla tego rodzaju prób miałabym poświęcić moje dzieci?…” – myślała pani Latter.
Z dalszych pokojów przez otwarte drzwi doleciała ją rozmowa:
– Otóż założę się z panią – mówił dźwięczny głos męski – że najpóźniej od dziś za miesiąc sama pani będzie żądała, ażebym ją całował w rękę… Jesteś świadkiem, Hela… Wszystko zależy od wprawy.
– Ale o co się zakładacie? – wtrącił głos żeński.
– Ja nie zakładam się – odparł drugi głos żeński. – Nie dlatego, ażebym bała się przegranej, ale nie chcę wygrać…
– Tak odpowiadają kobiety naszej epoki! – odezwał się pierwszy głos ze śmiechem.
– Ach, dzieciństwo!… – odpowiedział mężczyzna. – To wcale nie nowa epoka, ale stare jak świat ceregiele kobiece…
Do gabinetu weszła prześliczna para: córka i syn pani Latter. Oboje blondyni, oboje mieli czarne oczy i ciemne brwi, oboje byli podobni do siebie. Tylko w niej skupiły się wszystkie wdzięki kobiece, a w nim siła i zdrowie.
Pani Latter z zachwytem patrzyła na nich.
– Cóż to za zakłady? – spytała, całując córkę.
– A to z Madzią – odpowiedziała panna Helena. – Kazio chce ją całować po rękach, a ona nie pozwala…
– Zwykła uwertura. Dobry wieczór mateczce! – rzekł syn, witając się.
– Tyle razy prosiłam cię, Kaziu…
– Wiem, wiem, mateczko, ale to z rozpaczy…
– Na tydzień przed pierwszym?…
– Właśnie dlatego, że jeszcze tydzień! – westchnął syn.
– Na serio już nie masz pieniędzy? – zapytała pani Latter.
– To są zbyt poważne sprawy, ażebym mógł żartować…
– Ach, Kaziu, Kaziu!… Ileż chcesz? – rzekła pani Latter odsuwając szufladę, w której leżały pieniądze.
– Mateczka wie, że ja żadnemu pojedynczemu kolorowi nie daję pierwszeństwa, ale lubię biały z różowym i niebieskim. To przez miłość dla Rzeczypospolitej Francuskiej.
– Proszę cię, nie żartuj. Będziesz miał dosyć pięć rubli?…
– Pięć rubli, matuchno?… Na tydzień?… – mówił syn, całując jej rękę i gładząc nią sobie twarz z pieszczotą. – Przecież mateczka przeznaczyła mi sto rubli miesięcznie, a więc na tydzień…
– Oj, Kaziu, Kaziu!… – szepnęła matka, licząc pieniądze.
– Proszę cię, Kaziu, postaraj się, ażeby prędzej zaprowadzono emancypację kobiet. Może wówczas twoja biedna siostra dostanie choć czwartą część tego, co ty… – odezwała się panna Helena.
Pani Latter spojrzała na nią z wymówką.
– Chyba tak nie myślisz – rzekła. – Czy ja robię między wami jaką różnicę? Czy ciebie mniej kocham aniżeli jego?…
– Mój Boże, alboż ja mówię coś podobnego? – odpowiedziała panienka naciągając na ramiona białą chusteczkę. – Swoją drogą panna Howard ma słuszność, że my, dziewczęta, jesteśmy pokrzywdzone wobec chłopców. Kazio na przykład, nie skończywszy jednego uniwersytetu, jedzie za granicę na drugi i posiedzi tam ze cztery lata; a ja, ażeby pojechać za granicę, musiałabym dostać suchot. To samo było w dzieciństwie, to samo będzie po wyjściu za mąż, aż do śmierci…
Pani Latter wpatrywała się w nią pałającymi oczyma.
– Więc i ciebie nawraca panna Howard i takie wykłada ci poglądy?…
– Co mateczka jej słucha – odezwał się pan Kazimierz chodząc po gabinecie z rękoma w kieszeniach. – Przecież nie panna Howard namawia ją, ażeby jechała za granicę, tylko ona sama chce tego. Panna Howard, przeciwnie, tłomaczy jej, że kobiety powinny pracować na utrzymanie jak mężczyźni.
– A jeżeli mężczyźni nie robią nic i jeszcze nie wystarcza im sto rubli na miesiąc?…
– Helenko!… – upomniała ją matka.
– Niechże mateczka do tego, co ona mówi, nie przywiązuje wagi! – odezwał się syn z uśmiechem. – Przecież ona pół godziny temu rozprawiała, że jak dąb musi dłużej rosnąć aniżeli róża, tak mężczyzna musi kształcić się dłużej aniżeli kobieta…
– Mówiłam, bo ciągle mi to powtarzasz; ale myślę co innego.
– Przepraszam cię, ja nie porównywam kobiet do róż, tylko do kartofli.
– O, widzi mama, jakiej nabrał ogłady w swoich towarzystwach!… Szósta, muszę iść do Ady… No, bądź zdrów, mój dębie – mówiła panna Helena, biorąc w obie ręce głowę brata i całując go w czoło. – Tak długo uczysz się i tyle jeszcze masz przed sobą nauki, że zapewne jesteś ode mnie o wiele mądrzejszy. Może dlatego nie zawsze cię rozumiem… Do widzenia, mateczko – dodała – za godzinę przyjdziemy tu z Adą. Może nas mateczka zaprosi na herbatę…
Wyszła, śmiejąc się.
Pan Kazimierz chodził po gabinecie z rękami w kieszeni i zwiesiwszy głowę na piersi mówił:
– Po każdym takim odezwaniu się Heli czuję wyrzuty sumienia. Może ja naprawdę już nie powinienem się kształcić, tylko pracować na siebie? Może ja jestem dla mamy ciężarem?…
– Cóż ci znowu przychodzi do głowy, Kaziu? Przecie ja żyję tylko twoimi nadziejami, twoją przyszłością…
– A ja daję mamie słowo honoru, wolałbym nie mieć suchego kawałka chleba aniżeli być dla ciebie ciężarem! Przecież rozumiem, że dosyć wydaję i wydawać będę; ależ robię to dla zawiązania stosunków. A ile razy ogarnia mnie wstyd, że znajduję się w towarzystwie tej młodzieży utracjuszowskiej, zniszczonej, niemającej poczucia żadnej wielkiej idei!… Ale muszę!… Szczęśliwym będę dopiero wówczas, kiedy jako przedstawiciel mas rzucę im w oczy…
Zapukano i po chwili weszła ładna szatynka z wielkimi ruchliwymi oczyma. Zapłoniła się jak niebo o wschodzie słońca i rzekła cichym głosem:
– Proszę pani, moi krewni znowu mnie męczą, ażebym ich odwiedziła…
Rumieniec jej spotęgował się.
– Przecież dzisiaj twój dyżur, Joasiu – odpowiedziała pani Latter.
– Wiem, proszę pani, i dlatego jestem zakłopotana… Ale obiecała mnie zastąpić panna Howard.
Pan Kazimierz patrzył w okno.
– Długoż ci twoi krewni będą tu jeszcze? – zapytała chmurnie pani Latter.
– Jeszcze kilka dni, ale ja to wszystko odrobię… Całą zimę nie ruszę się.
– Bodajby. Ha, idź, jeżeli tak chcesz, moje dziecko.
Kiedy pan Kazimierz odwrócił się, szatynki już nie było.
– Nie podobają mi się te ciągłe spacery – rzekła jakby do siebie pani Latter.
– No, krewni, może jeszcze z prowincji… – wtrącił syn.
– Howard to nieszczęście dla całej pensji – mówiła, wzdychając pani Latter. – Ona musi się mieszać do wszystkiego, ona wam nawet przewraca w głowach…
– Mnie!… – roześmiał się pan Kazimierz. – Stara i brzydka, a przy tym mądra. Ach, te baby piszące, te reformatorki…
– Przecież i ty chcesz być reformatorem…
Pan Kazimierz pochwycił matkę w objęcia i okrywając ją pocałunkami, mówił pieszczotliwie stłumionym głosem:
– A, mateczko, to się nie godzi… Jeżeli mateczka widzi we mnie takiego reformatora, który sąsiaduje z panną Howard, to już wolę wstąpić na kolej żelazną. Za dziesięć lat dojdę do kilku tysięcy rubli pensji, potem ożenię się, utyję… Bo może ja naprawdę jestem dla matuchny ciężarem?…
– Tylko tego nie mów, proszę cię.
– Dobrze, już nigdy nie powiem. Teraz na dobranoc pocałuję mamę w oczko, a teraz w drugie… Nie będę dziś na twojej herbatce, matuchno, muszę iść. Tak mi tu u was spokojnie, a tam…
– Gdzież idziesz?
– Wpadnę do teatru, a później wstąpię na kolację… Ach, jak mnie to czasami męczy!…
Znowu ucałował jej oczy, twarz i ręce, wychodząc posłał jej z progu pocałunek i zniknął w poczekalni.
„Biedne dziewczęta – myślała pani Latter. – Jak one muszą szaleć za nim”.
Ode drzwi spojrzenie jej machinalnie padło na szufladę biurka, skąd niedawno dała synowi dwadzieścia pięć rubli. Wstrząsnęła się.
„Co?… Będę żałować tego, co jemu daję?… – myślała. – Więc ma wstąpić do służby na kolej?… Nigdy, póki ja żyję!”.
Бесплатно
Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно
О проекте
О подписке