Читать бесплатно книгу «Pan Tadeusz» Адама Мицкевича полностью онлайн — MyBook
image
cover



W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga,

Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga.

Jeżlim tyle na jego nie korzystał dworze

Jak drudzy, i wróciwszy w domu ziemię orzę,

Gdy inni więcéj godni Wojewody względów

Doszli potém najwyższych krajowych urzędów,

Przynajmniéj tom skorzystał, że mi w moim domu

Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu,

W uczciwości, w grzeczności; a ja powiem śmiało.

Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą.

Niełatwą, bo nie na tém kończy się, jak nogą

Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo;

Bo taka grzeczność modna, zda mi się kupiecka

Ale nie staropolska, ani też szlachecka.

Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna;

Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna,

I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i Pana

Dla sług swoich, a w każdéj jest pewna odmiana.

Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić

I każdemu powinną uczciwość wyrządzić.

I starzy się uczyli; u Panów rozmowa,

Była to historja żyjąca krajowa,

A między szlachtą dzieje domowe powiatu:

Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu,

Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą;

Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą.

Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi?

S kim on żył, co porabiał? każdy gdzie chce wchodzi

Byle nie szpieg rządowy, i byle nie w nędzy.

Jak ów Wespazjanus nie wąchał pieniędzy,

I nie chciał wiedziéć skąd są, z jakich rąk i krajów;

Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów!

Dość że ważny i że się stempel na nim widzi,

Więc szanują przyjaciół jak pieniądze żydzi.»

    To mówiąc, Sędzia gości obejrzał porządkiem;

Bo choć zawsze i płynnie mówił i z rozsądkiem,

Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza,

Że ją nudzi rzecz długa choć najwymowniejsza.

Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiém;

Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem,

Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał,

Ale częstém skinieniem głowy potakiwał.

Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał;

Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał,

I daléj mówił: «Grzeczność nie jest rzeczą małą:

Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało,

Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje,

Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje:

Jak na szalach żebyśmy nasi ciężar poznali,

Musim kogoś posadzić na przeciwnéj szali.

Zaś godna jest Waszmościów uwagi osobnéj

Grzeczność, którą powinna młódź dla płci nadobnéj

Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty,

Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty.

Stąd droga do affektów i stąd się kojarzy

Wspaniały domów sojusz – tak myślili starzy.

A zatem» – Tu Pan Sędzia nagłym zwrotem głowy

Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy,

Znać było że przychodził już do wniosków mowy.

    W tém brząknął w tubakierę złotą Podkomorzy,

I rzekł: »Mój Sędzio, dawniéj było jeszcze gorzéj!

Teraz niewiém czy moda i nas starych zmienia,

Czy młodzież lepsza, ale widzę mniéj zgorszenia.

Ach ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny

Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny!

Gdy raptem paniczyki młode s cudzych krajów

Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów,

Prześladując w Ojczyźnie Boga, przodków wiarę,

Prawa i obyczaje, nawet suknie stare.

Żałośnie było widziéć wyżółkłych młokosów,

Gadających przez nosy, a często bez nosów,

Opatrzonych w broszurki i w różne gazety,

Głoszących nowe wiary, prawa, toalety.

Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza;

Bo Pan Bóg kiedy karę na naród przepuszcza,

Odbiéra naprzód rozum od Obywateli.

I tak, mędrsi fircykom oprzéć się nie śmieli,

I zląkł ich się jak dżumy jakiéj cały naród,

Bo już sam wewnątrz, siebie czuł choroby zaród;

Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory;

Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory.

Była to maszkarada, zapustna swawola,

Po któréj miał przyjść wkrótce wielki post – niewola!

    «Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziécie,

Kiedy do ojca mego w Oszmiańskim powiecie,

Przyjechał Pan Podczaszyc na francuskim wózku.

Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku.

Biegali wszyscy za nim jakby za rarogiem,

Zazdroszczono domowi, przed którego progiem

Stanęła Podczaszyca dwókolna dryndulka,

Która się po francusku zwała karjulka.

Zamiast lokajów w kielni siedziały dwa pieski,

A na kozłach niemczysko chude nakształt deski;

Nogi miał długie, cienkie, jak od chmielu tyki,

W pończochach, ze srebrnemi klamrami trzewiki,

Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu.

Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu,

A chłopi żegnali się, mówiąc: że po świecie

Jeździ wenecki djabeł w niemieckiéj karecie

Sam Podczaszyc jaki był opisywać długo,

Dosyć że się nam zdawał małpą lub papugą

W wielkiéj peruce, którą do złotego runa

On lubił porównywać, a my do kołtuna.

Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie

Piękniejsze jest niż obcéj mody małpowanie,

Milczał; bo by krzyczała młodzież, że przeszkadza

Kulturze, że tamuje progressy, że zdradza!

Taka była przesądów owoczesnych władza!

    «Podczaszyc zapowiedział że nas reformować,

Cywilizować będzie i konstytuować;

Ogłosił nam, że jacyś francuzi wymowni

Zrobili wynalazek: iż ludzie są rowni.

Choć o tém dawno w Pańskim pisano zakonie,

I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie.

Nauka dawną byłą, szło o jéj pełnienie!

Lecz wtenczas panowało takie oślepienie,

Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie,

Jeśli ich nic czytano w francuskiéj gazecie.

Podczaszyc mimo równość wziął tytuł Markiża;

Wiadomo że tytuły przychodzą s Paryża,

A natenczas tam w modzie był tytuł Markiża.

Jakoż kiedy się moda odmieniła z laty,

Tenże sam Markiż przybrał tytuł Demokraty;

Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem,

Demokrata przyjechał s Paryża Baronem;

Gdyby żył dłużéj, może nową alternatą,

Z Barona przechrzciłby się kiedyś Demokratą.

Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi,

A co Francuz wymyśli, to Polak polubi.

    «Chwała Bogu, że teraz jeśli nasza młodzież

Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież,

Nie szukać prawodastwa w drukarskich kramarniach,

Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach.

Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki,

Nie daje czasu szukać mody i gawędki.

Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną,

Że znowu o Polakach tak na świecie głośno;

Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita!

Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita.

Tylko smutno, że nam ach! tak się lata wleką

W nieczynności! a oni tak zawsze daleko!

Tak długo czekać! nawet tak randka nowina —

Ojcze Robaku (ciszéj rzekł do Bernardyna)

Słyszałem, żeś z za Niemna odebrał wiadomość;

Może téż co o naszém wojsku wié Jegomość?»

– «Nic a nic» odpowiedział Robak obojętnie,

(Widać było że słuchał rozmowy niechętnie)

Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy

Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy

Bernardyńskie, cóż o tém gadać u wieczerzy;

Są tu świeccy do których nic to nie należy.»

    Tak mówiąc, spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników

Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Ryków,

Stary żołnierz, stał w bliskiéj wiosce na kwaterze,

Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę.

Ryków jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę,

Lecz na wzmiankę Warszawy, rzekł podniosłszy głowę:

«Pan Podkomorzy! Oj Wy! Pan zawsze ciekawy

O Bonaparta, zawsze Wam tam do Warszawy!

He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a popolsku umiem, —

Ojczyzna! ja to czuję wszystko, ja rozumiem!

Wy Polaki, ja Ruski, teraz się nie bijem,

Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem,

Często na awanpostach nasz s francuzem gada.

Pije wódkę; jak krzykną ura! – kanonada.

Ruskie przysłowie: s kim się biję, tego lubię.

Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie,

Ja mówię, będzie wojna u nas. Do Majora

Płuta Adjutant Sztabu przyjechał zawczora:

Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka,

Czy na Francuza; oj ten Bonapart figurka!

Bez Suwarowa to on może nas wytuza.

U nas w pułku gadano, jak szli na francuza.

Że Bonapart czarował, no, tak i Suwarów

Czarował; tak i były czary przeciw czarów.

Baz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta, —

A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta,

Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca,

Daléj drzeć pazurami, a Suwarów w kuca.

Obaczcież co się stało w końcu z Bonapartą» —

Tu Ryków przerwał i jadł; wtém s potrawą czwartą

Wszedł służący, i raptem boczne drzwi otwarto.

    Weszła nowa osoba przystojna i młoda;

Jéj zjawienie się nagłe, jéj wzrost i uroda,

Jéj ubiór, zwrócił oczy, wszyscy ją witali,

Prócz Tadeusza widać że ją wszyscy znali.

Kibić miała wysmukłą, kształtną, pierś powabną,

Suknię materjalną różową jedwabną,

Gors wycięły, kołnierzyk s korónek; rękawki

Krótkie, w ręku kleciła wachlarz dla zabawki

(Bo nie było gorąca), wachlarz pozłocisty

Powiewając rozlewał deszcz iskier rzęsisty.

Głowa do włosów, włosy pozwijane w kręgi,

W pukle, i przeplatane różowemi wstęgi,

Pośród nich brylant, niby zakryły od oczu,

Świecił się jako gwiazda w komety warkoczu,

Słowem ubior galowy; szeptali nie jedni,

Ze zbyt wykwintny na wieś i na dzień powszedni.

Nóżek, chuć suknia krótka, oko nic zobaczy,

Bo biegła bardzo szybko, suwała się raczéy

Jako osobki, które na trzykrólskie święta

Przesuwają w jasełkach ukryte chłopięta.

Biegła i wszystkich lekkim witając ukłonem,

Chciała usieść na miejscu sobie zostawioném.

Trudno było; bo krzeseł dla gości nie stało,

Na czterech ławach cztery ich rzędy siedziało,

Trzeba było rzęd ruszyć lub ławę przeskoczyć;

Zręcznie między dwie ławy umiała się wtłoczyć,

A potém między rzędem siedzących i stołem,

Jak bilardowa kula toczyła się kołem,

W biegu dotknęła blisko naszego młodziana;

Uczepiwszy falbaną o czyjeś kolana

Pośliznęła się nieco, i w tém roztargnieniu

Na pana Tadeusza wsparła się ramieniu.

Przeprosiwszy go grzecznie, na miejscu swém siadła

Pomiędzy nim i stryjem, ale nic nie jadła;

Tylko się wachlowała, to wachlarza trzonek

Kręciła, to kołnierzyk z brabanckich koronek

Poprawiała, to lekkiém dotknieniem się ręki

Muskała włosów pukle i wstąg jasnych pęki.

Ta przerwa rozmów trwała już minut ze cztery.

Tymczasem, w końcu stoła naprzód ciche szmery,

A potém się zaczęły wpółgłośne rozmowy;

Męszczyźni rozsądzali swe dzisiejsze łowy.

Assesora z Rejentem wzmogła się uparta,

Coraz głośniejsza kłótnia o kusego charta,

Którego posiadaniem pan Rejent się szczycił

I utrzymywał, że on zająca pochwycił;

Assesor zaś dowodził na złość Rejentowi,

Że ta chwała należy chartu Sokołowi.

Pytano zdania innych; więc wszyscy dokoła

Brali stronę Kusego albo też Sokoła,

Ci jak znawcy, ci znowu jak naoczne świadki.

Sędzia na drugim końcu do nowéj sąsiadki

Rzekł półgłosem: przepraszam, musieliśmy siadać,

Niepodobna wieczerzy na późniéj odkładać,

Goście głodni, chodzili daleko na pole,

Myśliłem że dziś z nami nie będziesz przy stole.

To rzekłszy, s Podkomorzym przy pełnym kielichu

O politycznych sprawach rozmawiał po cichu.

Gdy tak były zajęte stołu strony obie,

Tadeusz przyglądał się nieznanéj osobie;

Przypomniał że za pierwszem na miejsce wejrzeniem

Odgadnął zaraz, czyjém miało być siedzeniem.

Rumienił się, serce mu biło nadzwyczajnie;

Więc rozwiązane widział swych domysłów tajnie!

Więc było przeznaczono, by przy jego buku

Usiadła owa piękność widziana w pomroku;

Wprawdzie zdała się teraz wzrostem dorodniejsza,

Bo ubrana, a ubior powiększa i zmniejsza.

I włos u tamtej widział krótki, jasnozłoty,

A u téj krucze długie zwijały się sploty?

Kolor musiał pochodzie od słońca promieni

Któremi przy zachodzie wszystko się czerwieni.

Twarzy w ów czas niedostrzegł, nazbyt rychło znikła,

Ale myśl twarz nadobną odgadywać zwykła;

Myślił że pewnie miała czarniutkie oczęta,

Białą twarz, usta kraśne jak wiśnie bliźnięta;

U téj znalazł podobne oczy, usta, lica;

W wieku możeby była największa różnica;

Ogrodniczka dziewczynką zdawała się małą,

A Pani ta niewiastą już w latach dojrzałą;

Lecz młodzież o piękności metrykę niepyta,

Bo młodzieńcowi młodą jest każda kobiéta,

Chłopcowi każda piękność zda się rowiennicą,

A niewinnemu każda kochanka dziewicą.

Tadeusz chociaż liczył lat blisko dwadzieście,

I od dzieciństwa mieszkał w Wilnie, wielkiém mieście;

Miał za dozorcę księdza który go pilnował

I w dawnéj surowości prawidłach wychował.

Tadeusz zatém przywiózł w strony swe rodzinne

Duszę czystą, myśl żywą i serce niewinne;

Ale razem nie małą chętkę do swywoli,

Z góry już robił projekt, że sobie pozwoli

Używać na wsi, długo wzbronionej swobody;

Wiedział, że był przystojny, czuł się rześki, młody;

A w spadku po rodzicach wziął czerstwość i zdrowie.

Nazywał się Soplica; wszyscy Soplicowie

Są jak wiadomo krzepcy, otyli i silni,

Do żołnierki jedyni, w naukach mniéj pilni.

Tadeusz się od przodków swoich nieodrodził,

Dobrze na koniu jeździł, pieszo dzielnie chodził,

Tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił,

Choć stryj na wychowanie niczego nieskąpił.

On wolał z flinty strzelać, albo szablą robić.

Wiedział że go myślano do wojska sposobić,

Że Ojciec w testamencie wyrzekł taką wolę;

Ustawicznie do bębna tęsknił siedząc w szkole.

Ale stryj nagle pierwsze zamiary odmienił,

Kazał aby przyjechał i aby się żenił,

I objął gospodarstwo; przyrzekł na początek

Dać małą wieś, a potém, cały swój majątek.

Te wszystkie Tadeusza cnoty i zalety

Ściągnęły wzrok sąsiadki, uważnéj kobiety.

Zmierzyła jego postać kształtną i wysoką,

Jego ramiona silne, jego pierś szeroką,

I w twarz spójrzała, s której wytryskał rumieniec.

Ilekroć z jéj oczyma spotkał się młodzieniec:

Bo s pierwszéj lękliwości całkiem już ochłonął,

I patrzył wzrokiem śmiałym w którym ogień płonął,

Również patrzyła ona, i cztery źrenice

Gorzały przeciw sobie jak roratne świéce.

Pierwsza z nim po francusku zaczęła rozmowę;

Wracał z miasta, ze szkoły; więc o książki nowe,

O autorów pytała Tadeusza zdania,

I ze zdań wyciągała na nowo pytania;

Cóż gdy potém zaczęła mówić o malarstwie,

O muzyce, o tańcach, nawet o rzeźbiarstwie!

Dowiodła że zna równic pędzel, noty, druki;

Aż osłupiał Tadeusz na tyle nauki,

Lękał się, by niezostał pośmiewiska celem,

I jąkał się jak żaczek przed nauczycielem.

Szczęściem, że nauczyciel ładny i niesrogi:

Odgadnęła sąsiadka powód jego trwogi,

Wszczęła rzecz o mniej trudnych i mądrych przedmiotach,

O wiejskiego pożycia nudach i kłopotach,

I jak bawić się trzeba, i jak czas podzielić,

By życie uprzyjemnić i wieś rozweselić.

Tadeusz odpowiadał śmieléj, szła rzecz daléj,

W półgodziny już byli s sobą poufali;

Zaczęli nawet małe żarciki i sprzeczki.

W końcu,stawiła przed nim trzy s chleba gałeczki,

Trzy osoby na wybor; wziął najbliższą sobie;

Podkomorzanki na to zmarszczyły się obie,

Sąsiadka zaśmiała się, lecz niepowiedziała

Kogo owa szczęśliwsza gałka oznaczała.

Inaczéj bawiono się w drugim końcu stoła,

Bo tam wzmogłszy się nagle stronnicy Sokoła,

Na partyę Kusego bez litości wsiedli:

Spór był wielki, już potraw ostatnich niejedli.

Stojąc i pijąc obie kłóciły się strony,

A najstraszniéj Pan Rejent był zacietrzewiony,

Jak raz zaczął, bez przerwy ncci swoję tokował

I gestami ją bardzo dobitnie malował.

(Był dawniéj adwokatem Pan Rejent Bolesta,

Zwano go kaznodzieją, że zbyt lubił gesta.)

Teraz ręce przy boku miał, w tył wygiął łokcie,

S pod ramion wytknął palce i dłonie paznokcie.

Przedstawiając dwa smycze chartów tym obrazem,

Właśnie rzecz kończył. «Wyczha, puściliśmy razem

Ja i Assessor, razem, jakoby dwa kórki

Jednym palcem spuszczone u jednej dwórórki;

Wyezha, poszli, a tając jak strona, smyk w pole.

Psy tuż, (to mówiąc ręce ciągnął wzdłuż po stole

I palcami ruch chartów przedziwnie udawał)

Psy tuż, i hec od lasu odsadzili kawał;

Sokoł smyk naprzód, rączy pies, lecz zagorzalec.

Wysadził się przed kusym, o tyle, o palec.

Wiedziałem że spudłuje, szarak gracz nielada,

Czchał niby prosto w pole, za nim psów gromada;

Gracz szarak! skoro poczuł wszystkie charty w kupie

Pstręk na prawo, koziołka, z nim w prawo psy głupie,

A on znowu fajt w lewo, jak wytnie dwa susy,

Psy za nim fajt na lewo, on w las, a mój Kusy

Cap!!» Tak krzycząc Pan Rejent na stół pochylony,

S palcami swemi zabiegł aż do drugiéj strony,

I «Cap!» Tadeuszowi wrzasnął tuż nad uchem;

Tadeusz i sąsiadka tym głosu wybuchem

Бесплатно

3.7 
(10 оценок)

Читать книгу: «Pan Tadeusz»

Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно