Węglarz zrobił zawód.
Tatuś bardzo się gniewał, że mama wszystko odkłada na ostatnią chwilę. – Mama powiedziała, że jak tatuś nie wie, żeby nie mówił, bo węgle były zamówione już w czwartek. Tatuś powiedział, że w mieście, chwała Panu Bogu, nie jeden jest tylko węglarz. Mama powiedziała, że wie o tym lepiej od tatusia, tylko że ten właśnie daje dobrą wagę. – Tatuś powiedział, że mu groszowe oszczędności mamy stoją kością w gardle. Mama bardzo się obraziła. Niech tatuś sam gospodarstwo prowadzi; tatuś jest człowiek bezwzględny; mama miałaby też wiele do powiedzenia. – A tatuś powiedział: już się zaczyna stara śpiewka, i wyszedł.
Działo się to w niedzielę, a w poniedziałek rano w mieszkaniu było zimno jak w psiarni.
Stasia już dwa razy budzili, raz mama, a drugi raz Ludwika. Stasio udaje, że śpi. Pod kołdrą ciepło, a w pokoju zimno i ciemno, na ulicy zimno i błotno, a w szkole…
– Pani kazała się spytać, czy Stasio wstał… Niech Stasio wstaje, bo późno… Stasio się spóźni do szkoły.
Ludwika pociąga za kołdrę.
– Zaraz.
– Zaraz to zaraz. Proszę wstać.
– Niech Ludwika sobie idzie.
Ach, jak on nienawidzi tej wstrętnej kuchary, która do wszystkiego się wtrąca.
– Dobrze, powiem pani. Niech sobie Stasio leży. – Stasio nienawidzi Ludwiki. Nienawidzi za to, że musi wstać, za to, że dziś poniedziałek, a w tygodniu nie ma święta, za to, że nauczyciel odda dziś dyktando, w którym Stasio zrobił dwa grube błędy, o których wie; a wreszcie za to, że dziś jest pierwsza geografia, z której go pewnie wyrwie, bo tylko sześciu zostało, którzy odpowiadali po razie.
– No co, wstaje? – rozlega się głos mamy ze stołowego pokoju.
Stasio siada w łóżku i pod kołdrą zaczyna się ubierać leniwie.
– Aha – mówi Ludwika z triumfującym uśmiechem.
– Jak Ludwika nie pójdzie, to ja się nie będę ubierał.
– Ojoj, jaki to skromniutki – żeby się kto nie dowiedział.
„Żebyś zdechła” – myśli Stasio w najwyższej pasji.
Szary, posępny, gnuśny, poniedziałkowy ranek.
Idzie Stasiek z tornistrem na plecach i troską w sercu, stara się robić duże kroki, aby każdy krok odpowiadał jednej płycie trotuaru, uderza ręką w blaszane szyldy mijanych sklepów.
– Dzień dobry.
Podają sobie obojętnie ręce.
– Wiesz, byłem wczoraj w cyrku.
Wiśnicki zawsze się musi wszystkim chwalić.
– Wielkie rzeczy – pewnie na popołudniowym.
I Stasio zbacza na stronę, aby wejść w kałużę.
Wiśnicki milknie, niemile dotknięty.
– Właśnie że byłem na wieczornym. A wreszcie to wszystko jedno.
– Jutro, a nie dziś wszystko jedno. Po południu przedstawienia są dla dzieci.
– Właśnie że nie, tylko że wolno wziąć jedno dziecko za darmo, a reszta wszystko to samo.
– Ale lwów po południu nie dają.
– A właśnie, że i lwów2 dawali.
– I wchodził do klatki?
– A wchodził.
– Jak kogo kochasz?
– Jak ojca kocham. – I patrzy Stasiowi prosto w oczy.
– No to się złapałeś, bo byłeś po południu.
– Wcale się nie złapałem.
– A skąd wiesz, że wchodził do klatki?
– Skąd wiem, to wiem.
Idą obok siebie gniewni i milczący.
– Dzień dobry.
Czerwińskiego Stasio też nie lubi, bo kowal3 i głupi.
– Wiecie: w tej dykcie nie zrobiłem ani jednego błędu.
– A jak napisałeś pośliednieje? – pyta Wiśnicki.
– Fi, także mi sztuka.
Jest to właśnie jeden z dwóch grubych błędów Stasia.
Stasio odłącza się od nich, idzie brzegiem rynsztoka – na samym brzeżuszku, rozstawił ręce i utrzymuje równowagę. – Spogląda z ukosa na kolegów i myśli z niechęcią:
„Szczeniaki”.
– Na miejsce. Dosyć.
Teraz kolej na Stasia.
Stasio szybko chowa zegarek. Trzy minuty do dzwonka.
Jeszcze zostało tylko dwóch, którzy odpowiadali po razie, a z siedmiu wyrwanych dzisiaj aż cztery dwójki.
Ostatni wydawał na M; na N nie ma nikogo, na O – jeden, a potem P. – Jednym szybkim rzutem myśli obejmuje grozę sytuacji. „Prędzej, dzwonek, prędzej”, krzyczy myśl jego w strasznym, dzieciom tylko i obłąkanym znanym przerażeniu. – „Boże, zmiłuj się”.
Nauczyciel postawił stopień, naprzód w notesie, potem w dzienniku; przebiega wzrokiem listę, przewraca stronę notesu – Stasio jest tam na samej górze.
– Prechner.
Westchnął głęboko. „Boże miłosierny, dzięki Ci”. Serce jego, kołacące jeszcze niespokojnie po doznanym wstrząśnieniu, przyklękło w kornej modlitwie.
Więc w sobotę będzie wydawał: nauczy się na pięć – przez całą dużą pauzę będzie powtarzał.
A Prechner powoli poprawia bluzę, bardzo powoli zamyka książkę, chrząka.
– Do tablicy – niecierpliwi się nauczyciel.
Wolno wysuwa się z ławki. – I dzwonek. – Nasamprzód4 jedno uderzenie ciche, przytłumione; to stróż bierze dzwonek do ręki; a potem cała fala głośnych, jędrnych, zbawczych uderzeń dzwonka.
Nauczyciel skinął ręką, odłożył pióro, zamknął dziennik i wyszedł.
Klasa huczy dziesiątkiem głosów. Stasio przyłącza się do grupy, gdzie Prechner opowiada, że nie miał książki w ręce, że nie odpowiedziałby ani słowa. Widać, że się nie chwali, tylko że naprawdę nie umiał. I nic dziwnego: odpowiadał już trzy razy. Nauczyciel chciał go złapać – to jasne.
Pierwsza pauza trwa krótko.
Na religii sąsiad daje Stasiowi obiecaną książkę. Stasio przegląda spis rozdziałów, trzymając książkę pod ławką, potem zrazu jakby niechcący, a potem uważniej – przebiega treść pierwszego rozdziału; wreszcie kładzie książkę na ławkę, przykrywa do połowy religią, ciekawe.
– Co czytasz? – pyta kolega z tylnej ławki.
Stasio spogląda z niepokojem na księdza.
– Nie twoja rzecz; pilnuj swego nosa.
Godzina przemija szybko.
W serce Stasia wkrada się niepokój. – Już posłowie donieśli, że Szparag przyniósł kajety5, już dyżurny woła, żeby siadać na miejsca, już pedel6 dwa razy uderzał kluczem w szybę oszklonych drzwi, aby uciszyć klasę. – Uderzenia kluczem w szybę nauczył się od inspektora: małpuje.
Lekcja się zaczyna.
– Kogo nie ma w klasie?
Szparag przepisuje stopnie z notesu do dziennika. Uczniowie z pierwszej ławki unoszą się, aby z ruchów pióra odgadnąć, ile7 kto dostał z dyktanda – pokazują na palcach.
– Dyżurny!
Obaj wyskakują po kajety: jeden żyd, drugi katolik; Szparag żydowi kajetów nie daje; boć to, bądź co bądź, czynność odpowiedzialna.
– O, mój kajet – dawaj.
– Poczekaj – po kolei.
– Przemyski.
– Dawaj.
Stasio nie ma odwagi spojrzeć. Przewraca kartkę po kartce: dwa, trzy, trzy, dwa, trzy, dwa, trzy, trzy – a teraz?
Rumieńce wystąpiły mu na policzki. Serce bije tak mocno jak na geografii. – Na pierwszej stronicy dwa małe błędy, raz podkreślone, trzeci – podkreślony falistą linią – i jeden z owych dwóch grubych błędów. – Nie ma co patrzeć: dwójka.
– Ile?
– Odczep się.
Stasio przymyka oczy, przewraca kartkę i nakrywa bibułą8. Bibułę odsuwa powoli. – Nie ma czerwonego atramentu, nie ma, nie ma, może choć z dwoma minusami? – I oto fatalne zdanie. Sen czy jawa? – Nie ma. – Stasio gotów jest krzyknąć z radości: błąd jest – siedzi bestia, ale go Szparag nie zauważył. – Śmiałym ruchem odkrywa stopień: trójka z minusem. Gdyby zauważył, byłaby dwójka. – I Stasio doznaje bardzo złożonego uczucia: wdzięczności dla Szparaga, że nie zauważył błędu – i gniewu, że mu za jeden gruby błąd i dwa małe – postawił tylko trójkę z minusem: przecież mógł czystą postawić.
– Widzisz? – pokazuje sąsiadowi.
Sąsiad powitał odkrycie życzliwym uśmiechem.
– A ty ile?
– Trzy plus.
Zaczęli porównywać błędy.
– Ciszej – upomina nauczyciel.
I zaczyna się poprawianie dyktanda, dziesiątki prawideł powtarzanych dziesiątki, mało – setki razy. – Stasio patrzy na trójkę z minusem i nie myśli o niczym: jego system nerwowy wyczerpał się do dna. Siedzi bezmyślnie i nawet się nie cieszy.
– Przemyski!
Stasio wstaje.
– Dlaczego? – pyta nauczyciel.
Stasio patrzy błagalnie na kolegów.
– Priewoschodnaja stiepień – brzęczą ze wszystkich stron klasy.
– Priewoschodnaja stiepień – powtarza Stasio.
– Co priewoschodnaja stiepień? – pyta nauczyciel, biorąc za pióro.
– Jat' – podpowiada klasa zbyt głośno.
– Jat' – powtarza Stasio.
Uczeń z pierwszej ławki pokazuje mu na plecach dwa palce. Stasio sam przecież widzi: stoi i widzi, jak nauczyciel odszukuje jego kratkę w dzienniku i stawia powoli i z rozmysłem wyraźną dwójkę.
Piorun z jasnego nieba…
Józio niecierpliwie oczekuje Stasia – sam mu drzwi otworzył i nie pozwalając zdjąć tornistra, zawołał:
– Chodź, to ci coś pokażę.
– Poczekaj, tylko zdejmę kalosze.
– No prędzej. Wiesz: w tym nowym sklepie dodają do każdego kajetu jedną ogromną pieczątkę albo sześć małych – i do wyboru. – A do brulionu dodają łańcuszek.
– Jaki łańcuszek?
– Prawdziwy.
– Kłamiesz.
Józio jest bezgranicznie zadowolony, że udało mu się zainteresować starszego brata swoim wielkim odkryciem.
– O, widzisz: naklejka, bibuła, sześć pieczątek i stalka.
– Ta stalka nic niewarta.
– No to co? A pieczątki ładne?
– Tak sobie.
Józio czuje żal do Stasia: sądził, że go olśni, oszołomi, a tymczasem… Nie wie, biedak, że Stasio ma dwójkę z ruskiego.
– Na obiad. Ludwika, zawołaj dzieci.
Zosia wpada do pokoju. Spóźniła się: była w kuchni, a chciała wiedzieć, co Stasio powie, zobaczywszy bibułę, sześć pieczątek, naklejkę i stalkę dodane do jednego zwyczajnego kajetu.
– No co? – pyta zaciekawiona.
– Stasio, Józio, Zosia na obiad. Ile razy trzeba was wołać?
Mama jest w złym humorze. Ta idiotka Ludwika znów oddała klucz od góry, a przecież wiedziała doskonale, że w środę ma być pranie. Mamę9 to nic nie obchodzi: niech sobie na nosie wiesza bieliznę, kiedy taka mądra. – Mama już z nią dłużej nie może wytrzymać. Do latania ma rozum, a do roboty – zupełne cielę – i w dodatku leniwe. Od pierwszego może sobie szukać miejsca. I tatuś znów się spóźnił, a później będzie się krzywił. Niech się krzywi: mamę to nic a nic nie obchodzi.
Zosia nasłuchała się tego wszystkiego w kuchni. Zły humor mamy i jej się udzielił.
– Stasiu, nie kop się.
Stasio trącił ją nogą niechcący. Ale kiedy tak, to już naumyślnie ją kopnie.
– Mamo, Stasio się kopie.
– Wstydziłbyś się: taki stary chłop, a nie umie przy stole siedzieć.
I Stasiowi przychodzi do głowy, co by mama powiedziała, gdyby przy złym humorze wiedziała jeszcze o dwójce. Zamiast: „wstydziłbyś się”, byłoby: „Stasio, jak jeszcze raz ją ruszysz, to pójdziesz precz od stołu”. I to jakim głosem!
Бесплатно
Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно
На этой странице вы можете прочитать онлайн книгу «Feralny tydzień (opowiadania)», автора Janusz Korczak. Данная книга относится к жанру «Зарубежная старинная литература».. Книга «Feralny tydzień (opowiadania)» была издана в 2020 году. Приятного чтения!
О проекте
О подписке