List królewny Anny Jagiellonki1 do pani Niewiarowskiej
Urodzona2, wdzięcznie nam miła! Zdrowie Waszej Miłości nawiedzamy3 którego WM.4 od Boga wiernie mieć życzymy na czasy długie. Moja najmilsza pani Niewiarowska! Tak, jako WM. wyrozumieć raczyłaś z listu Kasieczki mojej, która pisała z rozkazania mego do WM., tedy5 racz wiedzieć, iż to wola moja, abyś WM. tę panienką miała przy sobie z kilka niedziel, a wyrozumiała, jeśliby była godna ku służbom moim, do chowania rzeczy i do pokoju mego. Ukazowała mi Kasia list, który miała od paniej6 Zborowskiej: posyłam go WM., wszystko wyrozumiesz z niego. Prosimy, byś nam WM. odpisać raczyła. Za czym Bogu Waszą Miłość poruczamy. Panie Boże, daj WM. wszystko dobre.
Dan w Ujazdowie 7 Junii 15727
Anna
z bożej łaski królewna polska
Odpowiedź pani Niewiarowskiej
Najmiłościwsza Królewno, Pani a Pani moja dobrotliwa! Korne dzięki uniżenie składam za one8 słowa tak zbytnio łaskawe ku niegodnej osobie mojej zwrócone. Zawżdy ochotnie bieżę9, kędy10 jest okazja do przysługi Jej. Tak samo też, odczytawszy pisany do mnie w maju miesiącu list Kasieńki, nalezienia przystojnych obyczajów panny, ku Waszej Królewskiej Miłości usłudze żądający, zaraz się wedle tego zakrzątnęłam. Jak mi to W. Kr. M.11 raczyła zalecić, trzy niedziele już chowam w domu moim panienkę, raczej dziewuszkę, którą skwapliwie ośmielam się raić12. Jest to córka sołtysa ze Służewa, majętności pana kasztelana płockiego. Jej wielmożność pani kasztelanowa wzięła siedmioletnią na swój dwór i tam przykazała chować pod okiem doświadczonych służebnych, robótek białogłowskich13 uczyć, do posługi zaprawiać, nawet czytanie a pisanie bakałarz14 dzieci pańskich z własnej woli dziewczynie pokazował15. Marysia Krupska (tak się dzieweczka zowie) przebyła drugie lat siedem na kasztelańskim dworze, lecz dla śmiertelnej niemocy matki musiała wracać do domu. Niebawem pomarła sołtysowa, lecz ojciec przetrzymywał córkę z dnia na dzień, nie chcąc pozostać sam w swej żałości. Niemal o tymże czasie i na tę samą chorość zmarła nieznana podróżna, którą sołtys przyjął z córeczką litościwym sercem. Dziecko niesamowite jakieś, płochliwe, po zgonie matki kryło się po kątach jak myszka. Ino16 Marysinej spódnicy rade się czepiało i wszędy za nią biegało. Widząc, że się jej powrót do Płocka odwleka, napisała Marysia list do pani kasztelanowej, prosząc pokornie o zwolnienie ze służby, które otrzymawszy pozostała przy rodzicu. Sołtys atoli ożenił się po raz drugi. Marysia, nie śmiejąc przykrzyć się pani kasztelanowej o powtórne jej w swój dom przyjęcie, u proboszcza szukała rady. – Do tejże parafii jak na szczęście i moja wioska należy, a pleban wiedział ode mnie, iże pilno poszukuję służebnej i nie byle czego mi potrza17. – Jednym słowem, jako nadmieniłam wyżej, Marysia Krupska jest u mnie już czwarty tydzień i bez nijakiej obawy żarliwie ją Miłościwej Królewnie a Paniej mojej zalecam.
Dalszych rozkazań oczekując piszę się W. Kr. M. wierną, acz niegodną sługą.
Marcyjanna Niewiarowska
P. S. A że to staremu co najważniejsze najrychlej z głowy wietrzeje, tedy i ja dopiero przed samym wysłaniem pisma wspominam szczegół, który moje najlepsze chęci łacno gotów obrócić wniwecz. Taka bowiem jest niedogodność, że Marysię Krupską ino samowtór18 mieć można, czyli społem z siedmioletnią Krysią niebogą. Próbowałam ja wszelkimi sposoby usunąć dziecko, ale wszystko nadaremno; na krok swej opiekunki nie odstępuje. A gdy je siłą rozdzielono, dziecina aż się zapamiętała: strach był niezmierny, niczemeśmy ją docucili. – Raczy tedy Miłościwa Królewna wolę swoją pacholikowi memu objawić, tak czy owak, której posłusznie się akomodować19 pośpieszę.
Przeczytawszy list, Anna Jagiellonka złożyła gruby, szary papier we czworo i zmarszczyła brwi w zamyśleniu, niepewna, czy się zgodzić, czy odmówić.
Chylące się ku zachodowi słońce wpadało do komnaty dwoma oknami; przy tych oknach ustawione długie krosna oparte na kozłach, a u krosien cztery panny dworskie20 wyszywały atłasowy obrus do kościoła złotem i perłami. Ulubienica królewny Anny, Kachna Leszczyńska, najstarsza z dziewcząt, haftowała pilnie, oczu nie podnosząc od roboty. Trzy młodsze skupiły ciasno głowy i szeptały:
– Pojrzyj ino, Baśka, jak to jej miłość usta zacisnęła… jeszcze więcej niż zawżdy – mruknęła Jagna Kłodzińska – głowę skłania raz na prawo, raz na lewo, coś jej widno nie do smaku w tym piśmie.
– A palcami przebiera po stole… widzicie? – dorzuciła Baśka Szczepiecka, naśladując ruch ręki królewny. – O… jak jej to sprawnie biegają one cienkie, suche patyczki! – I zakrztusiła się tłumionym śmiechem.
– Pewnikiem otrzymała zapowieść od jakiego zamorskiego króla, jako niebawem dziewosłębów21 przyśle22 – szepnęła jej Jagna w samo ucho.
– Aha, nie co inszego to musi być – przygryzając wargi odparła Baśka. – A jej miłość się sroma23, sama nie wie, co począć; nie dziwota: wszak ci młoda jak jagoda, jeszcze jej nie pora.24
– Aa… bo czemu to królewna miłościwa nas się nie zaradzi25! – strojąc przemądrzałą minkę dorzuciła Ewunia Reyówna.
Panna Leszczyńska podniosła głowę od krosien i zmierzyła swe towarzyszki surowym wzrokiem.
– Za długo ręce próżnują, raczej byście dały spocząć językom – rzekła z gniewem. – Rozumiecie26 może, com jest ślepa albo głucha? A ja od chwili już daję pozór27 na was. Żadna igły nie wbija w robotę, a pogwarka28… wstydno mi, żem słyszała.
– Żali29 fraucymer30 miłościwej królewny to jasyr31 tatarski? – zuchwale odburknęła Baśka. – Ino szyj a szyj? Wszak ci każdemu wolno poweselić się krzynę.
– Połowicę32 dnia macie na weselenie; służba u naszej pani cale33 nie ciężka. A za łaskawość niezmierną, dobrotliwe serce jej miłości czym płacicie? Powtarzam, wstydno mi za was.
– Pożyczyłaś szalki u pana medyka Czeszera, co tak ważysz każde słówko? – głośniej trochę odcięła Jagna. – Spróbuj położyć na jednej swoje latka, a na drugiej którejkolwiek z nas, wielebna przeoryszo34. Mniemasz, co nie wiemy, iżeś stara jak Matuzal35? Dwadzieścia i dwa minęło ci w świętą Katarzynę… hi, hi, hi!
– A ja trzynastu jeszcze nie mam! – z tryumfem rzuciła Ewunia.
Jagna skurczyła nosek i przymrużyła jedno oko; Basia pokazała koniuszek języka, udając, że ślini jedwabną nić, a Ewa swoim zwyczajem odęła wargi w spiczasty dziobek. W głębi serca jednak i one wstydziły się niemądrych żartów i przycichły wszystkie. Jakiś czas cicho było w komnacie, ino igły skrzypiały po atłasie.
Tętent koni i turkot kół za wielką był pokusą; zerwały się wszystkie od krosien i poskoczyły do okna; ani stateczna Kasia nie usiedziała przy robocie.
– Oho! Cóż za kolebka36 na pasach! Goście do jej mości! – wrzasnęła piskliwie Jagna, zapominając o obecności królewny. Ewa szturchnęła ją w bok.
– Cicho, bo dostaniesz!
– A cóż to? Prawdę mówię, goście… nie powiadam, że swaty.
– Choć ta i w starym wieku o męża łacno – dodała przemądra Ewa – zwłaszcza gdy się jest infantką37.
– Barwa najmiłościwszego pana! – krzyknęła Basia zdziwiona, dawno już bowiem nikt ze dworu nie zaglądał do Ujazdowa38.
– Ee… miałyśmy się czego kwapić… kanonik jakiś aboli39 opat wysiada stękający, przygarbiony.
– Siadajmy, siadajmy – przynaglała Kasia do roboty – miłościwa pani jeszcze wczoraj dziwowała się, że środkowa gałązka dotąd nie wykończona, chocia dwie nad nią ślęczą.
Basia Szczepiecka, duża, koścista dziewczyna o niezręcznych, zawadiackich ruchach, odwróciła się z rozmachem; trąciła sobą krosna.
– Ojoj… perły się rozsuły40! Matko Chrystusa Pana! – porwała drewnianą krubeczkę41 omal próżną i rzuciła się na klęczki.
– Pomóżcie, na miły Bóg, coby żadna w szparze nie ostała!
Padły wszystkie plackiem na podłogę i skrzętnie wydrapywały drogocenne paciorki spomiędzy listew i nieszczelnych desek.
Anna Jagiellonka nie zwracała uwagi na rozmowy przy krosnach, nie słyszała wykrzyknika Jagny o nadjeżdżającym gościu ani też spostrzegła połowu pereł. Kłopotała się wciąż listem pani Niewiarowskiej. Przydałaby się bardzo do osobistych usług owa zachwalana Marysia Krupska, gdyż inne panienki, zepsute łagodnością królewny, nie zawsze – z wyjątkiem Kasieńki – pamiętały o swych obowiązkach. Taka służebna z dobrej szkoły była nabytkiem nader pożądanym. Ale to dziecko… kilkoletnia dziewczynka! Kto się nią zajmie? Gdzie ją podzieć42?
– Kachna!
– Słucham waszej królewskiej miłości! – odpowiedziała panna Leszczyńska podbiegając.
– Przysuń zydelek, usiądź i uważ, co ci powiem; a wy poniechajcie igieł – dodała do trzech par zaiskrzonych ciekawością oczu – możecie iść na wirydarz, pobiegajcie sobie, dość roboty na dzisiaj.
Dworki pospuszczały nosy na kwintę i wysunęły się gęsiego z komnaty. Lecz zanim jej miłość rozpoczęła naradę ze swą powiernicą, uchylił ktoś drzwi od przedsionka powoli, ciemna główka pazia zajrzała ostrożnie, po czym wszedł chłopaczek dwunastoletni i zatrzymał się u progu wyprostowany jak struna.
– A co tam takiego? – spytała królewna, nierada, że ją tak nie w porę nachodzi.
– Gość przyjechał – odpowiedział krótko.
– Skąd?
– Z Warszawy.43
Anna porwała się z ławy i przycisnęła ręce do piersi.
– Kto taki?
– Wielebny ksiądz Roguski.
– Lekarz miłościwego pana? Do mnie?
Po krótkiej chwili powtórzyła smutnie:
– Lekarz miłościwego pana… ach tak… kogoż inszego mniemałam ujrzeć! – westchnęła, usiadła na powrót na ławie i obojętnym tonem rzekła do pazia:
– Powiedz jego wielebności, że uprzejmie nań oczekuję. Ty, Kasieńko, zajrzyj do Marcinowej, co tam przyrządza na wieczerzę. Miał być krupniczek jaglany ze skwarkami i cielęca główka w kwaśnej juszce. Powiedz, niech dogotuje na trzecie danie suszeniny ze śliwek i jabłek na rzadko. Miodem sowicie posłodzić i do loszku wstawić, coby do cna wyziębło; mdli mnie słodka warza44, gdy letnia. Przyjdziecie wszystkie cztery do stołu. A dojrzyj pilnie, coby te kozy przyczesały się gładko i umyły ręce.
Z czterech sióstr Zygmunta Augusta45, najstarsza Izabela była królową węgierską, Zofia poślubiła księcia brunświckiego, najmłodsza, Katarzyna, Jana Finlandzkiego, który został później królem szwedzkim, jedynie Anna zwiędła w panieńskim stanie.
W dzieciństwie sercem najbliższa bratu, wzajem przez niego kochana, od śmierci Barbary46, pełna współczucia dla złamanego cierpieniem Zygmunta Augusta, pocieszycielką chciała mu być w nieszczęściu, lecz obumarłe jego serce zamknięte było nawet dla siostry.
Ze względów dynastycznych ożenił się król po raz trzeci, ale nieuleczalnie chora żona budziła w nim taką odrazę, że po niedługich latach odsunął ją precz; mieszkała osamotniona czas jakiś w Radomiu; w końcu wróciła do brata, cesarza niemieckiego Maksymiliana, i wkrótce potem umarła.
Stosunek Zygmunta z Anną pogorszył się w ostatnich latach: surowych obyczajów niewiastę gorszyło lekkomyślne życie brata. Niejeden raz robiła mu wyrzuty, napominała go do naprawy; napomnienia odniosły taki skutek, że król zniechęcił się do siostry, która wzajem nie chciała się z nim spotykać.
Dziś na wiadomość o gościu z Warszawy serce Anny uderzyło nadzieją: a nuż zatęsknił za nią i przyjeżdża, niepomny uraz, spragniony pojednania?… Nie, to był tylko ks. Roguski, którego prawie nie znała.
Jasiek Chojnacki śmiało tym razem otwarł drzwi, wyprzedzając jego wielebność jednym krokiem, i oznajmił gościa miłościwej pani.
W progu stanął wysoki mężczyzna w czarnej sutannie. Skłonił się nisko królewnie, co mu tym łatwiej przyszło, że z przyzwyczajenia czy z choroby trzymał się bardzo pochyło i mimo olbrzymiego wzrostu wyglądał na ułomnego. Człowiek to był niepospolicie uczony, znakomitej sławy matematyk, doktor filozofii i medycyny, od kilku lat już, czyli od czasu niedomagania króla, miał w swej pieczy zdrowie Zygmunta Augusta, pospołu z księdzem Piotrem z Poznania, również wielce biegłym w sztuce lekarskiej.
– Laudetur Jezus Christus47 – powitał gość boskim słowem siostrę królewską.
Anna Jagiellonka odpowiedziała również po łacinie, wstała z ławy i postąpiła kilka kroków naprzeciw księdza. Przywitała go raz jeszcze bardzo uprzejmie i wskazała wygodny zydel z oparciem, zasłany grubym kobierczykiem.
– Usiądźcie, wielebny panie – rzekła – radują mnie wasze odwiedziny; tuszę48, że nie utrudziła was zbytnio krótka droga z Warszawy.
– Krótkać ona, to prawda, ale gościniec zepsuty po wtorkowej burzy; chybotało kolasą niczym arką czasu potopu. Dziękować Bogu kości jeszcze całe.
– Jakież dobre wieści niesiecie mi od miłościwego króla, wielebny księże?
– Niestety, miasto49 weselić, zasmucić mi przyjdzie waszą królewską miłość: źle słychać w Warszawie.
– Nie odgaduję znaczenia waszej mowy, a lękam się pytać. Pisał mi przed miesiącem pan oboźny Karwicki, że najdroższy brat mój zaniemógł na bezsenność i brak smaku do jadła. Ufam, że ta lekka chorość ustąpiła bez śladu.
– Jeżelim się ośmielił niepokoić waszą miłość – rzekł ksiądz – to właśnie z onej smutnej przyczyny…
– Z przyczyny?… Przerażacie mnie, wielebny panie!
– Nasz król miłościwy bardzo chory…
– Pogorszyło mu się od owego zasłabnięcia?
– Wasza miłość raczy być przygotowaną na najgorsze…
Jęk bolesny wydarł się z piersi Anny.
– Jezu miłosierny! Umarł król?
– Jeszcze nie, ale godziny jego policzone.
Królewna pochyliła się nad stołem, wsparła czoło na splecionych rękach i milczała długo.
– Król wciąż gniewny na mnie? – spytała cicho.
– Gniewu on nie miał nigdy przeciw siostrze – odpowiedział ksiądz łagodnie – ino żal w sercu, acz niesłuszny. Wierzajcie mi, wasza miłość, mówię to jako kapłan; i wy sami wiecie, po czyjej stronie wina.
– A! Nie wolno poddance strofować swego pana, chociażby nawet bratem był umiłowanym. Zawiniłam, odtrącił mnie, a teraz umiera.
– Nie uznawa on swego stanu ani się bliskości śmierci domyśla; a oto z Bożego natchnienia pan oboźny Karwicki nalazł chwilę sposobną i na podziw łacno skłonił serce najmiłościwszego pana ku wam. Nie mieszkając, zebrałem się co rychlej i przyjechałem oznajmić waszej miłości, że król zgody pożąda, widzieć was pragnie, uściskać, może na wieczne pożegnanie.
– Niech będzie uwielbione imię Pańskie, że tę ciężkość bezmierną odejmie z mego serca! Jakożbym spokojną chwilę w życiu miała, gdyby Zygmunt skonał nie pojednany ze mną… Jadę natychmiast!
– Miłościwa królewno, zezwólcie, bym was przestrzegł – rzekł ksiądz – noc zapadła, miesiąc na przednówku, wyboje okrutne; ino za wrota wyjedziecie, konie nogi połamią.
– Nie zdzierżę, siedzący w miejscu, gdy on mnie może pilno wygląda.
– Nic wasza miłość nie zyszcze50; owszem, przygoda w drodze trafić się może samej nawet waszej miłości i odwlec widzenie z królem, a tu każda godzina waży.
– Cóż tedy robić?
– Udać się niezabawem na spoczynek, a jutro wczesnym rankiem wyjedziemy.
Nie dzwoniono jeszcze na wotywę51 u fary, gdy obie kolasy zajeżdżały przed zamek królewski. Z jednej wysiadł ksiądz Roguski, z kozła drugiej zeskoczył Jaś Chojnacki, otworzył wysokie, zasuwane na rygiel drzwiczki i odwalił stopień. Pierwsza zeszła Kasia Leszczyńska, podała rękę królewnie, która blada i wzruszona, z pełnymi łez oczyma, łatwo się mogła potknąć na oślizgłych od deszczu granitowych schodach.
– Raczcie, miłościwa pani, poskromić swą żałość i z wesołym, a przynajmniej spokojnym obliczem powitać króla – prosił ksiądz Roguski. – Jak już wspomniałem, nie świadom jest niebezpieczeństwa. Obaj z księdzem Piotrem przyrzekamy mu rychłe ozdrowienie, a śmiertelnej niemocy racje mienimy ustąpieniem gorączki. Pójdę do sypialni oznajmić ostrożnie wasze przybycie miłościwemu panu.
Widać Zygmunt August bardzo niecierpliwie oczekiwał siostry, bo zaledwie usiadła w antykamerze52, wszedł śpiesznie dworzanin i prosił z pokłonem, by raczyła potrudzić się za nim.
Minęli dwie obszerne komnaty, trzecie drzwi były tylko przymknięte; dworzanin potrącił je lekko i usunął się, czyniąc miejsce jej miłości.
Stanęła w progu.
Deszcz ustał niedawno, a gorące słońce wpadało przez trzy wysokie okna do sypialni królewskiej. Niosło na swych promieniach woń kwiecia lipcowego i rzeźwe tchnienie ziemi przepojonej ulewą.
Łoże królewskie odwrócone głowami od okien, by światło nie raziło oczu chorego, osłonięte było amarantową kotarą na kółkach, zawieszoną w czworobok. W nogach, na adamaszkowej ścianie baldachimu – srebrny krucyfiks na wprost oczu króla, za nim zatknięta palmowa gałąź z ostatniej Wielkiejnocy.
W tej chwili kotara rozsunięta była na boki. Na wysoko spiętrzonych poduszkach, w postawie siedzącej spoczywał Zygmunt August. Rzedniejące włosy, przycięte krótko, srebrzyły się nad czołem; szara bladość na twarzy, oczy głęboko zapadłe, na wyschłych, wklęsłych skroniach sieć żył niebieskawych, usta na wpół otwarte… oto był brat ukochany, na którego patrzyła przez łzy Anna Jagiellonka. Jedynie ciemna broda starannie rozczesana, z charakterystycznym przedziałem, przypominała dawnego, młodego króla.
Anna opuściła ręce wzdłuż szaty i stała sztywna, z zaciśniętymi ustami, by głośnym płaczem nie wybuchnąć.
– Otrzyjcie oczy, wasza miłość – szepnął jej ktoś do ucha – król się przerazi.
Chory, nie poruszając głową, zwrócił oczy ku drzwiom.
– Hanusia… dobrze, żeś przyjechała… szczerym sercem cię witam.
– Miłościwy bracie…
– Pójdź bliżej… usiądź przy mnie… tak dawnośmy się nie widzieli…
Mówił cicho, krótki oddech głos mu przerywał.
Paź podsunął krzesło, królewna przystąpiła na palcach do łoża, przyklękła i pocałowała brata w rękę.
Uśmiechnął się. Przygasłe oczy spojrzały dobrotliwie.
– Przecz53 nie siadasz?
– Powiedzcie mi pierwej, miłościwy panie, że mi odpuszczacie winy.
– Ty mi przebacz wzajem, rzućmy wszystkie urazy w niepamięć.
Usiadła.
– Słabym jest54 nieco; było już nawet bardzo źle… teraz gorączka ustąpiła dzięki skutecznym lekom, ino siły nadto powoli wracają.
– Wielebni księża, lekarze waszej królewskiej miłości, zalecają wam zapewne wzmacniające mięsiwa, stare wino – odpowiedziała Anna, udając, że poprawia włosy, by król nie dojrzał, jak ręką łzy ocierała.
– Właśnie bieda, że mi co najsmaczniejsze podsuwają, a ja patrzeć na jadło nie mogę.
– Trza się przymusić dla zdrowia.
Бесплатно
Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно
На этой странице вы можете прочитать онлайн книгу «Krysia bezimienna», автора Доманская Антонина. Данная книга относится к жанрам: «Мифы, легенды, эпос», «Литература 20 века». Произведение затрагивает такие темы, как «повести». Книга «Krysia bezimienna» была издана в 2020 году. Приятного чтения!
О проекте
О подписке